8 kwi 2016

Rozdział 2. ,,Pierwsze wrażenie"

Grimmauld Place 12
     Narcyza grała właśnie w szachy czarodziejów ze swoją siostrą, wygrywała. Miała zlecić decydujący ruch i zakończyć zwycięsko grę, kiedy do pokoju wszedł Stworek z jakimś chłopakiem. Znudzona dziewczyna podniosła wzrok.

    Spojrzała mu w oczy były szare, zimne. Nad nimi były krzaczaste brwi. Miał spory nos, wygięty. Małe usta, według dziewczyny źle wykrojone. Długie blond włosy opadały mu do ramion, były platynowe, proste, jednym słowem ładne.,, Szkoda, że tylko włosy, ma ładne``, przyszło na myśl Blackównie. Ubrany był w garnitur, widać, że drogi. Miał nawet chusteczkę z wyszywanym M. Rozpięta marynarka ukazywała nieskazitelnie białą koszulę, bez ani jednego zagięcia. To wydało się Narcyzie sztuczne. Krawat był ciemno zielony, poluźniony. Na twarzy nie było widać zarostu.

   Dziewczyna znudzona tym widokiem, przerzuciła krytyczne spojrzenie w bok. Natrafiła tam na Stworka, trzymał kwiaty, były to narcyzy. Blackówna skrzywiła się na ten widok, instynktownie zmarszczyła nosek. Nienawidziła narcyzów, tak jak i swojego imienia. Czuła się źle z myślą, że jest jednym kwiatkiem pośród gwiazd.

    Powoli wstała, nie chciała im przeszkadzać. Wiedziała, że musi to było zaplanowane, bowiem rano kiedy przyszła odwiedzić siostrę doznała szoku. Ta leżała w łóżku i mamrotała cos do siebie, jak Stworek. Na widok Narcyzy dostała czkawki, zawołała ja do siebie i opowiedziała o randce, omijając pocałunek i imię owego mężczyzny. Andromeda zdecydowanie nie miała głowy do ognistej whyshy. Wiedziała, iż sama nie dała by sobie rady, dlatego poprosiła swoją młodszą siostrę o pomoc. Narcyza miała udać, że chce wyjść, aby nie przeszkadzać, wtedy Andromeda ją zatrzyma i dziewczyna będzie towarzyszyć w rozmowie rówieśników.*

   Zgodnie z planem Andromeda zatrzymała siostrę.

   -Zostań z nami-mówiła cicho, nie umiała mówiąc głośniej, bała się, że Malfoy coś zauważy-usiądź. Ty też-zwróciła się do chłopaka, który stał w miejscy.

    Niechętnie podszedł. Wziął bukiet kwiatów od skrzata, następnie podał go starszej z sióstr. Spodziewał się nudnej rozmowy, jak te inne. Pomylił się, od razu przejrzał Andromedę. Czuł, że musiała dużo wypić, już on się na tym znał. Dziewczyna ledwo kontaktowała, miała utkwiony wzrok w wieży, która zbiła siostrze. Lekko kiwała głową, a przede wszystkim jej policzki były czerwone. To one ją zdradziły. Chłopak czuł ,że będzie mówił z tą młodszą, starsza ledwo sklejała zdania w całość, więc usiadł koło niej.

    Blondynka odruchowo się odsunęła. Nie spodziewała się tego. Powinien siedzieć obok jej siostry, nie koło niej. Czuła mijająca od niego pewność siebie i wodę kolońską, musiała być droga. Dziewczynie zakręciło się w nosie, zdecydowanie zapach był zbyt mocny, jakby wylał na siebie pół butelki perfum.

     Wezbrała w sobie odwagę i spojrzała mu w twarz, aby zacząć rozmowę, siostra nie była do tego zdolna, te jedno zdanie chyba ja zmęczyło, bo zasnęła na siedząco. Zakłopotana blondynka wytrzeszczyła oczy. ,,Tylko nie to``. W tym właśnie momencie plan runął w gruzach, a blondyn co? Szczerzył się do niej bezczelnie, ukazując białe zęby.

   Narcyza nie wytrzymała, zmrużyła gniewnie oczy i wypaliła:

  -Z czego się śmiejesz, jeśli łaska spytać-warknęła-może ja też się pośmieję?!

  Chłopak wyczuł jej rozdrażnienie, postanowił się trochę rozerwać.

  -No nie wiem, może z twojej siostry, która zaczęła pić beze mnie?

  ,,On wie", no cóż w takim razie zadanie Narcyzy zakończone. Może śmiało iść do siebie. Mimo to postanowiła zedrzeć ten uśmieszek z twarzy blondyna.

  -Wcale jej się nie dziwie, ja na jej miejscu też bym się upiła, byleby tylko nie siedzieć z takim wrednym, przemądrzałym, narcyzem, który wylał na siebie pół butelki perfum.

   Zabolało, jednak postanowił nie okazywać emocji. Tego się nie spodziewał, ale skoro ona sama zaczęła, to mu nie pozostało nic innego, jak tylko dołączyć do szczerej wymiany zdań.

   -Nie podobają ci się moje perfumy?, co za szkoda-mówiąc to przysunął się bliżej dziewczyny-jakoś cię nie kojarzę, może mnie oświecisz?

  -Odsuń się-warknęła-nie kojarzysz, bo ja nie szlajam się po nocach nie wiadomo gdzie, nie chodzę na szalone ślizgońskie imprezy i nie dostaje co tydzień szlabanów!

  -Szczerze to ja też, mimo to nie znam cię-uśmiechnął się czarująco, kłamał, ale ona nie musiała o tym wiedzieć, zapewne zgadywała z tymi imprezami-jestem Lucjusz, możesz być dumna. Mało która ma zaszczyt siedzieć koło mnie, a tym bardziej prowadzić ze mną konwersację.

   -Taaa, jestem zaszczycona taką żywą reklamą szamponu do włosów, siedzenie obok ciebie to czysta przyjemność. Na pewno się pochwalę koleżanką.

  To był blef, bowiem dziewczyna nie miała koleżanek, ale on o tym nie wiedział.

   Uderzyła w czuły punkt. Włosy były jego dumą, a ona co? Naśmiewała się z nich. ,,Bezczelna."

  -Chcesz wiedzieć jaki szampon reklamuję?

   -Nie dziękuję, to ja już może pójdę...

  Wstała, prawie minęła stolik, ale coś przyciągnęło ją spowrotem na kanapę. To był ona, bezczelnie złapał ja za rękę i zmusił siłą, aby ponownie usiadła.

  -Jak śmiesz? Co za brak szacunku...

  -Jak się złościsz to marszczysz nos, brzydko to wygląda, wiesz?

  Dziewczyna oddychała coraz szybciej.

  -Nie powinnaś nosić takiej krótkiej sukienki, masz krzywe nogi i w dodatku takie chude-skrzywił się teatralnie z niesmakiem, w rzeczywistości nogi Narcyzy były bardzo ładne, od razu uznał, że to jedne z lepszych jakie widział, a widział ich naprawdę dużo, mimo to postanowił dopiec ślizgonce- uroda to ty nie grzeszysz. Którymi grałaś?-wskazał ręka na szachy-pewnie białymi, żaby przegrywać z nietrzeźwą...

   Pewnie chciał powiedzieć coś jeszcze, ale poczuł ucisk na szyi. Małe, zgrabne palce Narcyzy zaciskały mu się na szyi, uniemożliwiając dostarczenie tlenu do płuc. Siedziała na nim okrakiem i bezkarnie dusiła. Postanowił grać na zwłokę, tego się nie spodziewał po takiej drobnej, z pozoru opanowanej dziewczynie. Uśmiechnął się do niej, czarująco.

  To jeszcze bardziej rozwścieczyło blondynkę. Zacisnęła ręce mocniej. Może obrażać jej urodę, ale wiedze na pewno nie, poza tym nie zgadł Narcyza grała czarnymi pionkami.

  Temu wszystkiemu przyglądał się skrzat. Mimo pozorów kochał swoja panią, on wręcz ubóstwiał Cyzię, więc postanowił dać jej jeszcze przez chwilę podusić chłopaka. ,,Niech sobie pani dusi, jak lubi, Stworkowi i tak nic do tego, nie lubiłem go taki wredny" W końcu postanowił to przerwać, zrobił to z niechęcią:

  -Są państwo proszeni na obiad.-zaskrzeczał i udał się do kuchni, aby pomuc innym skrzatom w podawaniu jedzenia, bądź napojów.

   Dziewczyna opamiętała się i puściła wrednego chłopaka. Ten zaczął łapczywie łapać powietrze, prawie się nim zachłysnął.

  -Ty-wyksztusił-próbowałaś...mnie udusić...pożałujesz tego. Masz przeprosić!

  -Chyba śnisz, ciesz się, że w ogóle się puściłam!

  On wstał od stołu, ona za nim chciała iść do jadalni, kiedy przypomniała sobie o Andromedzie. Szarpnęła nią lekko.

   -Ej, obudź się-szeptała siostrze na ucho-pora iść na obiad, jeśli cię tam nie będzie tata będzie ZŁY!-ostatnie słowo wywrzeszczała jej do ucha.

   -Jaka zupa?-wybełkotała-jest pomidorowa?

   -Nie wiem, może chodź, w końcu to takie twoje małe święto, może ojciec kazał specjalnie dla ciebie przyrządzić to paskudztwo.

   -Okej.

   Razem dowlokły się do jadalni. Zastały tam ojca oraz rodzinę Malfoyów. Usiadły blisko siebie. Dziś na obiad był homar.

   Po skończonym obiedzie, Malfoy`owie udali się do siebie, siostry na górę. Narcyza położyła Andromedę spać, a sama udała się do swojego pokoju, aby odpocząć.

   Odpoczynek przerwał jej skrzat.

   -Gdzie to położyć pani?

    Dziewczyna zerknęła na niego w dłoni trzymał bukiet narcyzów. Westchnęła.

   -Wyrzuć to.

Wieczór, gdzieś obok starej chatki, w opuszczonej wiosce

    Lucjusz czekał na przyjaciół w umówionym miejscu. Mieli oni udać się na swoje pierwsze spotkanie z jakimś Tomem Ridllem. Chcieli podszkolić się w zaklęciach i eliksirach, a raczej dowiedzieć czegoś, czego jeszcze nie wiedzieli. Przed chłopakiem pojawili się Augustus, Evan i William.

   Nie potrzebowali słów, wiedzieli, że już czas. Zgodnie razem ruszyli do chatki. Kiedy stanęli przed drzwiami te powoli bez skrzypienia uchyliły się przed nimi. Weszli.

  Im oczom ukazał się długi korytarz. Po jego obu stronach wisiały pochodnie, z drobnymi odstępami, było ich w sumie dwadzieścia. Na końcu ciemnego korytarza, ciemnego z powodu farby nie oświetlenia, była jadalnia. Na chatkę zostało rzucone zaklęcie. Co do tego nie było wątpliwości. Jadalnia była ogromna, ściany były czarne, podłoga ciemno-brązowa, sufit jasny, na jego środku był zawieszony wielki żyrandol. Z jego środka wychodził wąż, z jego ciała odchodziły pojedyncze szpileczki na końcu każdej  z nich, znajdowała się świeczka. Z pyska węża wystawał długi język, też zakończony świeczką. Oczy zwierzęcia spoglądały, na stół. Był ciemny, miał odcień podłogi, otaczało go dwadzieścia krzeseł. Na środku stołu stała jedna malutka świeczka, nie pasowała do tego pomieszczenia, poza tym dawała mało światła, żyrandol zdecydowanie wystarczyłby. Na końcu pomieszczenia stali mężczyźni w czerni. Chłopcy przyłączyli się do nich. Po dłuższym namyśle wszyscy spuścili głowy, nie chcieli się wyróżniać.

  Czekali dość długo, nie wiedzieli co prawda ile, w pomieszczeniu nie było zegara, ale każdemu z młodzieńców drętwiały nogi, więc na pewno długo się nastali.

   Podłoga zaskrzypiała, do pomieszczenia wszedł, mężczyzna na oko miał około czterdzieści- pięćdziesiąt -coś lat. Zapewne kiedyś był przystojny. Musiał mieć długie, mocne czarne włosy, trochę ich jeszcze pozostało, ale były prawie niewidoczne. Chodził powoli, jakby sprawiało mu to ból. Jego usta były wyjątkowo małe, ułożone w cienka kreskę. Niby nic nadzwyczajnego, zwykły czarodziej w średnim wieku, tak można by o nim mówić, gdyby nie nos. Tak właściwe to nosa nie miał, oddychał dwiema cienkimi szparkami, Lucjuszowi skojarzyły się z wężem. Nawet trochę przypominał gada...

   -Witajcie moi mili śmierciożercy-ten głos, jakby nie ludzki, tak mówią ludzie chwilę przed śmiercią-widzę nowe twarze.

   Zbliżył się do Notta. Obchodził go w kółko, jak pantera, która zaraz miała zaatakować. Poszedł dalej obchodził w ten sam sposób Rookwooda i Rosiera, aż w końcu dotarł do Malfoya.

   Zataczał coraz mniejsze kręgi wokół chłopaka, powoli nie spiesznie przystanął. Lucjusz podniósł wzrok, gdzieś kiedyś przeczytał, że ludzie to drapieżniki, bo mają oczy z przodu twarzy nie po bokach, jak zebry, na przykład. Każdy drapieżnik ma oczy z przodu,: ludzie, duże koty, te małe też. Dlatego patrzył mężczyźnie w oczy.

   Wzdrygnął się. Zobaczył w nich ból, mnóstwo bólu i cierpienie. Ten człowiek był dziwny. Blondyn powoli żałował, że w ogóle tu przyszedł.

  -Żałujesz, że tu jesteś tak?

   Chłopak nie dowierzał, ta kreatura odczytała jego myśli. Używał on legilimencji. Na szczęście blondyn znał oklumentację. Postanowił się bronić. Zrobił tarczę ochronną wokół własnych myśli. To nie było łatwe beznosy z początku po co napierał na jego myśli. W końcu uznał, że może spokojnie odpowiedzieć.


  -Nie panie, jakżebym śmiał. Jestem tu aby ci służyć.

  Wiedział jak się podlizać, był w tej sztuce mistrzem.

   Kreatura widocznie zadowoliła się taką odpowiedzią. Poszedł dalej. Teraz chodził wokół stołu. Zajął miejsce honorowe. Posiedział może jakieś pięć minut, po czym pachnął zapraszająco ręką.

  Śmierciożercy i chłopcy usiedli. Ciemne postacie pościągały kaptury.

  Lucjusz z początku nikogo nie kojarzył. Dopóki kaptura nie zdjęła młoda kobieta.

   Siedziała po lewej stronie ,,Pana". Tak to z pewnością ona. Nikt nie ma takiej czarnej szopy na głowie, co ciekawe ona uśmiechała się do Malfoya, jakby zachęcająco, a może ze współczuciem.

  Po skończonym spotkaniu Lord Voldemort, bo tak kazał siebie nazywać, wyszedł demonstracyjnie. Każdy dostał zadanie, po dwie osoby na jedno. Stary członek kręgu i nowy, jak w przypadku Lucjusza, lub niedawno przyłączony. Zadania były trudne i chore. Tortury, podpalania wiosek mugoli, zabijanie tych, którzy się odłączyli. Straszne. Co gorsza okazało się, że tych świrów jest więcej. To było tylko spotkanie dla elity, tych naznaczonych, czy jakiś tam. Z początku brali w nich udział nowi, a z czasem trafiali do reszty.

   Nie było tak źle. Lucjusz miał odnaleźć starego członka wewnętrznego kręgu, a potem go zabić. Problem w tym, że ten zaszył się w jakiejś dziurze i to nie sam, tylko ze smokiem. Tak smokiem, jakby tego było mało jego prantnerka była nie zrównoważona psychicznie, dostał Bellatrix.

   Po skończonej naradzie z kolegami miał udać się do domu, zatrzymała go burza włosów.

   -A dokąd to?

   -Nie twój interes.

   Zdecydowanie rozmowa z Blacówną nie zapowiadała się miło.

   -Jak tam na spotkaniu z siostrzyczką?

   ,,Źle. Ona się schlała, a ja obrażałem jej i twoją siostrę. Ona tak się zezłościła, że prawie mnie udusiła, a potem zjedliśmy obiad." Zamiast tego powiedział tylko dwa słowa.

   -Mogło być.

   -Mogło być lepsze?, gorsze?-dopytywała-a jak tam u Cyzi, wyszła z pokoju?

   -Tak, wyszła trochę rozmawialiśmy, bo niestety Andromeda nie była zbyt rozmowna.

   Bellatrix niczego chyba nie zrozumiała, ale i tak zaczęła się śmiać.
Kilka tygodni później, Grimmauld Place 12


     Narcyza właśnie skończyła bawić się z Hadesem. Tak nazwała cytrynowo- zielonego świergotnika. Niestety do Hogwartu nie mogła go wziąć. Potrzebowała specjalnej licencji, którą zdobył jej ojciec specjalnie dla niej, żeby miała ukochane zwierzątko. Obiecała sobie, że po ukończeniu Szkoły Magii i Czarodziejstwa, zrobi tą głupią licencję, wtedy ptak będzie w 100% jej. Dbała o niego, poświęcała mu dużo czasu, dlatego postanowiła udać się na Pokątną, tak w księgarni Esy i Floresy kupi książkę o pielęgnacji świergotników. Widziała ją Andromeda, ta ostatnimi czasy często chodzi do jakiejś restauracji. Prawie codziennie.

   Blondynka wskoczyła do kominka, złapała metalowe naczynie z proszkiem fiuu.

   -Na Pokątną.

Pokątna, księgarnia Esy i Floresy

   Długo nie szukała, z książką w dłoni powoli schodziła po schodach do kasy. Drogę zablokował jej młody blondyn.

   -Cóż za miłe spotkanie.

   ,,Wcale nie takie miłe" Pomyślała, starała się prześlizgnąć obok niego, niestety od przewidział jej ruch. Długo na nią patrzył. To nie wróżyło niczego dobrego, dziewczyna na wróżbiarstwie się nie znała, nienawidziła tego przedmiotu, ale teraz to czuła.

   -Poczekam przed sklepem, tylko się streszczaj.

   ,,Co on sobie wyobraża?" Myślała gorączkowo, nie wymyśliła jak mu się wymknąć. Postanowiła być dzielna, już ona pokaże temu narcyzowi, gdzie jego miejsce. Tak, ona teraz do niego pójdzie i mu wygarnie, może nawet przeklnie. Była prawie przy drzwiach, ale się cofnęła. ,,Ale najpierw zapłacę, potem mu wygarnę". Tak jak pomyślała tak, też zrobiła.

    Zapłaciła 22 synkle i 2 kunty, następnie ruszyła do wyjścia. Przed sklepem nikt nie czekał, udało jej się. Z uśmiechem na twarzy ruszyła w stronę małej ławki, która stała blisko ciemnego zaułka. Postanowiła poczekać na Stworka i Plamkę. Powinni niedługo przyjść.

    Lucjusz Malfoy poczuł, że musi zedrzeć jej ten uśmiech z twarzy. Mił już sobie pójść, postanowił, jednak nie straszyć dziewczyny. Co on poradzi, że ta sama prowokowała go swoim uśmiechem wygranej.

    Zaszedł ją od tyłu, zasłonił rękoma oczy.

    -Stęskniłaś się?-szepnął jej do ucha-nadal będziesz się szczerzyć?

    Przerażona Narcyza wstała, on to wykorzystał i pociągnął ją ku zaułkowi. Było ciemno, jego niebyło nigdzie widać. Bała się. Ściskała kurczowo książkę. Żałowała, że w takim momencie nie ma przy sobie różdżki, miała by się czym bronić a tak on miała nad nią przewagę.

   Poczuła coś ostrego przy gardle. Różdżka. Tylko tego jej brakowało. Westchnęła ciężko.

   Ona była bliska płaczu, on zresztą też. Oboje prawie płakali, Narcyza ze strach, Lucjusz ze śmiechu. Przerażona mina dziewczyny doprowadziła go do euforii. Dręczenie innych sprawiało mu radość.

   -Proszę, przestań-szepnęła zdesperowana- boję się.

   Jej głos nieco ustudził jego zapał. Schował magiczny patyk. Oparł obie ręce o ścianę. W ten sposób głowę dziewczyny otaczały z obu stron jego ręce.

   Coś tam do niej szeptał, nie wiedziała co. Zaczęła płakać. Kolana się pod nią ugięły. Prawie zemdlała ze strachu. Lucjusz to zauważył odsunął się. Ślizgonka nie ruszyła się z miejsca. Jakby była we własnym innym, lepszym świecie. Kiedy postanowił do niej podejść, otrząsnęła się. Dała susa w boki uciekła. Biegła prosto przed siebie. Nie zamierzała czekać na Stworka. Postanowiła go dorwać, nie mogła się teleportować sama, czego bardzo w tej chwili żałowała. Prze łzy prawie nic nie widziała.
Gdzieś na Ukrainie, obok jaskini.

    Jakim trzeba byś świrem, żeby mieszkać w jaskini ze smokiem?

    Na to pytanie Lucjusz Malfoy starał się sobie odpowiedzieć czekając na Bellatrix w wyznaczonym na mapie miejscu. Dostali dwie mapy każdy po jednej, mieli umówioną godzinę, którą wyznaczył im Lord Voldzio Beznosy, mianowicie punkt 12.00, a była 12.31. Chodził w kółko i wzdychał. Spojrzał w niebo.

    Było na nim dosłownie pięć błękitnych chmurek. O i jeszcze jedna szósta, tylko ,że czarna. Do tego szybko się przemieszczała prosto na niego i chwila co?

     Oskoczył w ostatnim momencie. W miejscu, gdzie przed chwilą stał była owa czarna chmura, która przekształciła się w czarną zołzę, szczerzącą się do Malfoya.

   -Prawie mnie zabiłaś wariatko-wycedził- w dodatku spóźniłaś się 31 minut.

   -Nie narzekaj.

   Bellatrix była dziś dobrym humorze, bowiem nie mogła przestać się śmiać.

   Chłopak nie mógł na nią patrzeć. Wszedł do środka. Wyjął różdżkę.

  -Lumos-mruknął.

    Szli powoli. Spoglądali pod nogi, było tam pełno kości, różnego rodzaju. Tak kości z pewnością zachęcają do zamieszkania w jaskini. Poruszali się wspólnym tempem. Po jakimś czasie poczuli jeden wielki smród.

   -Lucjusz, ty się w ogóle myjesz?

   Zażartowała. Szli dalej, ale czym dalej się posuwali tym odór stawał się silniejszy. Ich oczom ukazało się rozwidlenie dróg. Uznali, że lepiej i co ważniejsze szybciej będzie jeśli się rozdzielą. Lucjusz poszedł w prawo Blackówna w lewo.

   Długo dreptał, powoli tracił nadzieję, naglę zobaczył coś dużego. To się poruszało. Blondyn z początku nie wiedział co to jest dopiero potem się zorientował, że stoi jakieś piętnaście kroków od smoka.

   Był wielki, miał może nawet 20-30 metrów szerokości. Przednie kończyny miały kształt wielkich błoniastych skrzydeł. Szyja była dość długa, smukła zakończona trójkątną głową, której koniec wyglądem przypominał dziób, z której wystawały cienkie rogowe wyrostki.

   W tej chwili chłopak nie wiedział, czy ma się cieszyć, bo udało mu się rozpoznać smoka, czy może uciekać czym prędzej. W końcu przed nim spał najgroźniejszy smok, w całym świecie czarodziejów, Spiżobrzuch Ukraiński.


   Po dłuższym namyśle postanowił się wycofać. Niestety jego plan diabli wzięli, a raczej diablica.

   -Hej blondi!

   Bellatrix chyba nie zaówarzyła smoka, albo udawała, że go nie widzi. Może chciała popełnić samobójstwo. Kto wie co sobie myślała, ważne, iż jej wrzask obudził śpiące dotąd zwierzę. Para czerwonych ślepi mierzyła wzrokiem dwójkę czarodziejów.

    Malfoy wyciągną różdżkę przed siebie, nie zamierzał krzywdzić smoka, był bardzo rzadki. Postanowił tylko go oszołomić. Szkoda, że jego towarzyszka podróży miała inne poglądy.

   -Avada K...

   -Expelliarmus-był szybszy, mało brakowało, a zwierzę leżałoby martwe.


    Rzucił na siebie i dziewczynę zaklęcie kameleona. Podszedł do niej, zwrócił magiczny patyk i nakazał odwrót. Co dziwne usłuchała.

    Kiedy znikła za zakrętem ruszył za nią. Poczuł coś ostrego na swojej nodze, coś mokrego oraz ciepłego zarazem spływało mu po nogawce. Krew, jego własna krew. Odwrócił się na pięcie. Na czole pulsowała mu żyłka. Po twarzy spływał pot był bezbronny, albo on, albo Spiżobrzuch.

    Smok węszył, szukał ofiary, czyli jego. Ściskał w dłoni rużdżkę, wpadł na dość głupi pomysł, który co prawda mógł się udać, to byłoby jedyne rozsądne wyjście. Dzięki niemu nie uszkodzi smoka i co ważniejsze przeżyje.

   Wyszeptał zaklęcie przemieniające. Chciał przemienić mały kamyk przed nim z ogromną skałą. Uniemożliwiłby w ten sposób, smokowi zabicie siebie, mógłby uciec. Z jego różdżki wystrzeliło białe światło. Mały kamyk znikł, a zastąpiła jego miejsce wielka skała, blokująca przejście.

    Powoli się podniósł, ruszył w górę, do wyjścia. Przeklinał w myślach Bellatrix i jej nie zawodną pomoc. Myślał, że będzie instruowany przez starszego partnera do pomocy, było na odwrót.,, Jak ona jeszcze może żyć?"

    Oślepiło go światło. Kiedy jego oczy się do niego przyzwyczaiły, spostrzegł ją. Nie takiej reakcji oczekiwał. Zamiast się przejąć, ona się śmiała. Zupełnie jakby zrobił coś wielce śmiesznego.

    Wtedy zrozumiał jej śmiech. Były śmierciożerca po którego przyszli wdrapywał się do jamy. Był już blisko. ,,Przynajmniej nie spieprzę pierwszej misji. `` pomyślał, uśmiechną się pod nosem na te myśl.

    Stary czarodziej stawiał wolne kroki. Wcale nie zaskoczył go widok dwójki czarodzieii. Spodziewał się ich od kilku tygodni, wiedział po co przyszli. Już zdążył się pożegnać. Miał nawet przyszykowany plan działania. Zdążył zaplanować swoją śmierć.

   Rzucił swój największy skarb pod nogi blondyna. Oddał mu magiczny patyk, ponieważ chciał pokazać, że nie będę się stawiał. Był na to zbyt słaby.

    Ciemno włosa patrzyła na Lucjusza. Nie zamierzała go wyręczać, lubiła zabijać, chociaż nie tak od razu. Najpierw jej ofiary musiały pocierpieć, dopiero potem dawała im to na co czekały. Szybką śmierć. Pamiętała swoje pierwsze spotkanie z tym człowiekiem, który bezbronny patrzył raz na nią, raz na jej towarzysza. Nie było jej go żal, wcale. Wiedziała, że nie może dać ponieść się emocją, jej pan zabronił jej zabijać zdrajcę. Wiązał on duże nadzieje co do Malfoya chciał uczynić go pełnoprawnym śmieciożercą, jeszcze w te wakacje. Skrzywiła się na tę myśl, ona musiała dużej czekać. Pan jej nie doceniał.

   -Na co czekasz?-szeptała konspiracyjnie-zabij go! To zdrajca, zdradził nas, odłączył się od nas. Zasłużył na śmierć.

   To była trudna chwila dla Lucjusza. Jeszcze nigdy nie zabił człowieka, a ten na dodatek był bezbronny. Drżącą dłonią udusił różdżkę. Nie chciał, może chciał. Sam już nie wiedział co myśleć. Było za późno na odwrót. Jeśli teraz stchórzy, czeka go podobny los. Nie wiedział kiedy to powiedział, samo mu się wyrwało tak cicho, że prawie nie słyszał własnego głosu. Nie był w ogóle pewny czy to był jego głos.

    -Avada Kedavra!

   Ciało starego człowieka padło bezwładne na ziemię, jego martwe czy wpatrywały się w Lucjusza, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Niestety nie zdążył.

   Ręka chłopaka opadła bezwładna, wciąż zaciskał dłoń na różdżce, knykcie mu pobielały.

   Długo tak stał. Otrzeźwił go ryk Bellatrix. Śmiała się.
Grimmauld Place 12

    Narcyza siedziała pod rozłożystym drzewem. To było jej ulubione miejsce na dworze. Dookoła była zielona trawa, drzewa, kwiaty i mała ławka. Mimo to dziewczyna wolała siedzieć w cieniu pod drzewem.

   Była zła. Miała udać się z Andromedą popływać w jeziorze. Co prawda blondynka nie umiała pływać, ale przecież mogła się nauczyć. Dlaczego nikt jej nie lubi? Własna siostra ją wystawiła. Dziewczyna nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Postanowiła sprawdzić jak miewają się jej kwiatki.

   Kochała je. Pielęgnacja ich sprawiała dziewczynie nie małą radość. Mogła do nich mówić, a one słuchały. Kiwały do niej zachęcając, aby mówiła dalej. Tak przynajmniej pocieszała się Blackówna. Wiedziała, że kwiaty kiwają się przez wiatr. Niedługo zeświruję. Może kiedy skończy szkołę to wreszcie kogoś pozna, kogoś kto ją zaakceptuje, taką jaka jest. Była cierpliwa, nic na siłę.

    Przy roślinach nie było co robić. Były solidne podlane, nie otaczały ich chwasty. Westchnęła. Jak zwykle w wakacje czekała na ojca. Trochę sobie poczeka, dziś miał wrócić późno w nocy.

   Obok blondynki przysiadł skrzat. Podał jej sok z dyni o który wcześniej prosiła. Sączyła go powoli, poprosiła Stworka, aby on też sobie nalał. Nie poniżała skrzatów, miała z nimi dobre stosunki, a zwłaszcza ze Stworkiem. Mimo jego wiecznych narzekań wiedziała, że poszedłby za nią w ogień. Ona za nim chyba też. To była nie pisana przyjaźń.

   Dziewczyna się wzdrygnęła, usłyszała hałas. To niemożliwe. Ojciec miał wrócić późno w nocy, a Andromeda spać u koleżanki. Skrzaty? Nie one miały zajęcie, nie krzątałyby się po salonie.

    Przerażona dziewczyna na palcach podeszła do szklanych drzwi. Nie dowierzała, przetarła oczy co do cholery?

Grimmauld Place 12, salon



    Bellatrix czuła się zobowiązana pomóc Malfoyowi. Smok porządnie poharatał mu nogę. Wiedziała, że ojciec w swojej prywatnej kolekcji ma potrzebne eliksiry, wszystko się zagoi i nie będzie śladu. Zostawi go tu, sama złoży raport, a później wróci. Jej sióstr nie ma, ojca też. Nawet nie zauważą, że tu byli.

    Nakazała blondynowi usiąść, a sama miała udać się po eliksiry. ,,Wszystko idzie zgodnie z planem" pomyślała. Uśmiechnęła się, miała dobry humor dopóki nie zauważyła Narcyzy. ,,Kurwa, miało jej tu nie być."

    Blondynka wpadła do salonu jak burza. Na jej twarzy malowało się nie małe zdziwienie. Nudziła się, ale nie aż tak. Mierzyła spojrzeniem siostrę. ,,W co ona się znowu wpakowała? Dlaczego Malfoy tu jest? I dlaczego jego noga tak obficie krwawi? Kurwa ubrudzi sofę!" Na ostatnią myśl się zezłościła. Po jej ostatnim spotkaniu z blondynem nie miała dla niego żadnej litości. Nie mogła się powstrzymać.

    -Złaź z sofy, nie widzisz, że ją brudzisz?!

    Lucjusz niechętnie wstał, jęknął.

   -Aleś ty miła, ja tu się wykrwawiam, a ty jeszcze na mnie wrzeszczysz- miał spokojny, stanowczy głos. Nawet nie zauważył jak dziewczyna odeszła od nich i zaczęła mówić coś do skrzata. Ten skinął głową i popędził prosto przed siebie. Po chwili wrócił z dwiema szklankami, jedną podał Bellatrix, drugą Lucjuszowi.

    Zdziwił się, akurat bardzo chciało mu się pić. Jednak młoda dziewczyna nie była, aż taka bezduszna. Zimny płyn pieścił jego suche gardło. Tego właśnie potrzebował. Chciał coś powiedzieć, do ślizgonki, jednak przypomniał sobie o pewnym incydencie.

    Nie chciał aby to tak wyszło. Chciał ja tylko lekko przestraszyć. Z tą różdżka przy gardle, to był tylko żart, skąd miał wiedzieć, że ona tak zareaguję. Dobrze pamiętał jej łzy, duże łez. Chciał pocieszyć dziewczynę, położył ręce po obu bokach jej głowy, później chciał, aby oparła głowie o jego pierś i się wypłakała. Zamyślił się, zbyt długo zwlekał. Zauważył, że młodziutka czarownica jest bliska omdlenia odsunął się. Zastanawiał się co zrobić, ona stała w miejscu. Podszedł bliżej, wtedy się otrząsnęła i uciekła. Dopiero po kilku minutach uświadomił sobie, że się uśmiechał, może nawet się śmiał. Pamiętał, że później nie było mu do śmiechu, był na siebie zły. Przegiął. Zwykle znał granicę, wtedy o niej zapomniał. Lubił gnębić czarodziejów z innych domów, myślał, że puchonka wytrzyma dłużej, bowiem Lucjusz myślał, że Narcyza jest w Huffelpuffie, a nie w Slytherinie, gdzie była. Nie wyglądała mu na uczennicę Domu Węża. Potrafiła popyskować, ale była bardzo nieśmiała. Teraz patrząc na nią czuł się podle, co ona musiała sobie o nim pomyśleć. I jeszcze zatroszczyła się o jego potrzeby, chyba nie chciała, żeby się odwodnił, był naprawdę gorący dzień.

    Skrzat wrócił, z jakąś miksturą. Bellatrix prowadziła go gdzieś. Szli za Narcyzą i skrzatem, widział jak przez mgłę. Obrazy na ścianach zlewały się w jedną wielką tęczę. Źle z nim, naprawdę źle.

   Blondynka wróciła z nowym kompletem bandaży dla Malfoya. ,,Dobrze, że zemdlał jak już leżał na łóżku" myślała wściekła dziewczyna. Bellatrix wcale je nie pomogła. Narcyza sama musiała oczyścić mu nogę, a potem pozszywać i co gorsza, wyjąć z niej pazury, należące chyba do smoka. Stracił dużo krwi, mimo to była z siebie dumna. To był jej pierwszy pacjent i nie zszedł jej podczas operacji. Cieszyło ją to, jak chciała być magomedykiem musiała już zacząć się przygotowywać, może nie zaraz na ludziach, ale przynajmniej ma już jakieś doświadczenie. ,,Ciekawe czy rany się dobrze zasklepią? W końcu mikstury było za mało kilka blizn może być. " Myślała blondyna. Później siostra łaskawie opowiedziała jej jak to szła z Lucjuszem przez las i kto by pomyślał, spotkali tam smoka, który zaatakował chłopaka. Takie kity mogła wciskać Andromedzie, to ona wierzyła w każde słowo najstarszej siostry, nie Narcyza. Wiedziała, że  gdyby tak było, co jest naprawdę trudne to przyjęcia, poszliby do Munga, nie do domu. Wariactwo smok w lesie. Czego to Bellatrix nie wymyśli, byleby tylko nie powiedzieć siostrze prawdy.

    Czarnowłosa po dość długiej kłótni zostawiła Malfoya siostrze i udała się do siebie, przynajmniej tak twierdziła, w rzeczywistości musiała złożyć raport do Lorda Vlodemorta. Blondynka westchnęła i zamknęła drzwi do pokoju w którym spał Lucjusz. Przyrzekła sobie, że pozbędzie się go z same rana. Z takim postanowieniem udała się do siebie. Chciała odpocząć po wyczerpującym dniu, niestety nie było jej to dane.

    Weszła do swojego pokoju. Było do średnich rozmiarów pomieszczenie. Bardzo jasne, z powodu oświetlenia, i koloru ścian, były one bowiem w odcieniu lilii. Podłoga tez jasna z drewna idealnie komponowała się z sufitem. Na ścianach nie było żadnych obrazów, zdjęć, ani niczego podobnego, tylko trzy duże okna, wszystkie odsłonięte. Na parapetach stały kwiaty, dużo ich było, wszystkie takie same, czerwone róże, ulubione kwiaty Narcyzy. Po lewej stronie obok okna stało wielkie łoże, posłane miała pościelą. Obok stał stoliczek nocny obładowany książkami. Zasłaniały one piękną lampkę. Naprzeciw łóżka stała ogromna biblioteczka, wszystkie jej półki były zapełnione książkami, niektóre były wygięte w dół, od ciężaru grubych tomów. W pomieszczeniu było też biurko i szafa, obok której znajdował się kufer. Na biurku leżał list.

    Zdziwiona dziewczyna powoli zaczęła go rozwijać. Jego treść wstrząsnęła Narcyzą, tego się nie spodziewała.
Cyziu

Proszę pomóż mi. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Pokłóciłam się z NIM, tak wiem miałam być u Clary. Wybacz, że cię okłamałam, wiem trochę późno piszę, ale to nadzwyczajna sytuacja. Nie będę owijała w bawełnę, chyba jestem w ciąży, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Czekam pod Mungiem. Proszę przyjdź.

Twoja Andromeda



    Narcyza spaliła pismo zaklęciem, widać Andromeda musiała być bardzo roztrzęsiona, bo pismo było nie staranne i pergamin strasznie się pogniótł. Był nieco mokry, widocznie płakała, pisząc wiadomość. Blondynka nie traciła czasu, popędziła na dół, założyła cienki płaszczyk i wybiegła w ciemną noc. Towarzyszyły jej gwiazdy oraz pohukiwanie sowy.

________________________________________________
Rówieśniczka, wiadomo, że Andromeda była o rok starsza od Lucjusza, ale to nie pasowałoby do mojej historii, więc jest jak jest.


CZYTASZ?-KOMENTUJESZ!?
         KOLEJNY ROZDZIAŁ W NASTĘPNYM TYGODNIU
 I TAK PRZEZ CAŁY CZAS, CHYBA ŻE WENA
MI UCIEKNIE.
JEŚLI DŁUGOŚĆ TEGO ROZDZIAŁU CI NIE ODPOWIADA, TO NAPISZ POSTARAM SIĘ, ABY NASTĘPNY ROZDZIAŁ CI SIĘ SPODOBAŁ, JESTEM OSOBĄ OTWARTĄ NA PROPOZYCJĘ.
DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZ, A JEŚLI TO PRZECZYTAŁEŚ/AŚ, ALE NIE SKOMENTOWAŁEŚ/AŚ TO DZIĘKUJĘ ZA PRZECZYTANIE.

3 komentarze:

  1. Cześć, dzięki za zgłoszenie do katalogu.
    Twoje opowiadanie znalazło się już u nas.
    Pozdrawiam ( :

    Jeśli jeszcze mogę prosić. - następnym razem prosiłabym o skopiowaniu formularza i na nim swoje zgłoszenie pisać. To ułatwia pracę adminkom, uwierz mi. ( :

    http://kochamczytacblogi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Postaram się dodać nowy rozdział jak najszybciej.

      Usuń