25 kwi 2016

Rozdział 4 ,,Spotkanie w Mungu"

Rozdział zawiera scenę +18 i brzydkie słowa. Czytasz na własną odpowiedzialność.


Przed Purge & Dowse Ltd.


     Młodzi czarodzieje wracali z św. Munga. Złamana kończyna Rosiera została poskładana, jednak musiał on zostać dłużej na obserwacji. Impreza zakończyła się w raz z pójściem do szpitala, bez Evana nie było zabawnie.

    -O której przestałem pić?

    -O...-Lucjusz zerknął na zegarek, aby odpowiedzieć Rockwoodowi- szóstej pięćdziesiąt dziewięć.

    -Aha, a teraz która jest?

    -Równo siódma.


    -To może ja jednak pójdę do siebie.



      Tak też zrobił, nie był w stanie się przeteleportować. Malfoy miał szczęście, że Nott mało wypił. Teraz miał choć jedną osobę do pomocy przy wydawaniu skrzatom poleceń. Zwykle po takich imprezach Lucjusz mówił do nich ,,posprzątajcie", ale one wracały aby się pytać o różne błahostki. Takie jak ,,to chyba pasek od spodni pana kolegi, odesłać mu to?" i takie inne. Przez to blondyn nie mógł spać, musiał cały czas stać z boku i nadzorować, według niego krnąbrne skrzaty. Koledzy bez słów, bo te nie były im potrzebne przeteleportowali się do Malfoy Manor na gigantyczne sprzątanie.




Grimmauld Place 12
      Dziewczyna pielęgnowała swój mały raj. Kończyła sadzenie tulipanów. Ojciec zaproponował jej wyjazd do Paryża. Mieli lecieć jutro po obiedzie na kilka dni, bądź tygodni. Kiedy Narcyza napisała o tym siostrze, ta od razu postanowiła wrócić do domu. Przecież tu chodziło o Paryż... Wracając do tematu, blondynka zajmowała się ogrodem. Przed wyjazdem chciała odwiedzić kuzyna, miała zamiar spytać się go o co mu chodziło z tym listem. Teraz jednak musiała się do niego udać, żeby choćby dotrzymać mu towarzystwa. Biedaczek złamał nogę. Dziewczyna zastanawiała się tylko jak, przestała się tym przejmować kiedy Cygnus wspomniał, że kuzyn był trochę podpity. Dla niej sprawa była jasna.



       Wybrała dla Rosiera fiołki, chciała na początku zerwać dla niego róże, jednak Evan to Evan, nawet różą może coś sobie zrobić. Położyła kwiaty na stole, po czym ruszyła do swojego pokoju. Te lato było naprawdę bardzo gorące, słońce męczyło dosłownie każdego. Po wysiłku fizycznym pot spływał z dziewczyny strumieniami. Nie chciała wejść do szpitala mokra od potu, zgarnęła z pokoju cienką, niebieską sukienkę. Poszła w stronę łazienki. Szybki prysznic i do kuzyna. Przynajmniej miała coś do roboty, była to też dla dziewczyny idealna wymówka, inaczej musiałaby siedzieć z Andromedą i doradzać jej w sprawie ubrań. Pakowanie się nie było mocną stroną Narcyzy.

     Salon państwa Black pokrył się czarnym dymem. To mogło oznaczać tylko przybycie Bellatrix. Tak tylko ona nie umie jeszcze dobrze korzystać z sieci fiuu. Burza czarnych włosów popędziła na górę.

      -Cyźka! Cyźka!- wrzeszczała czarnowłosa-Cyźka!

      Z toalety wyłoniła się mała czarodziejka, zdecydowanie nie wyglądała na swój wiek. Było widać, że niedawno brała prysznic. Jej włosy nie były dobrze wysuszone, a sukienka gdzieniegdzie miała małe plamki od wody.

     -Idziesz do Munga?-spytała starsza z sióstr, bez ogródek-Idę z tobą!

    -Dobrze, tylko nie wrzeszcz tak. Przecież stoję obok ciebie i nie jestem głucha.

     Bellatrix nie zamierzała słuchać siostry zbiegła na dół. Narcyza westchnęła. Już miała się cieszyć, że to będzie normalny i spokojny dzień, ale nie. Musiała przyjść, Bella, no po prostu musiała.

     Chwyciła kwiaty w jedną rękę, a drugą złapała wyciągniętą dłoń siostry. Narcyza poczuła szarpnięcie w okolicy pępka. Nienawidziła tego uczucia.

    Miła starsza kobieta zaprowadziła czarodziejki do sali chorych. Pielęgniarka zostawiła dziewczyny bez słowa przy łóżku śpiącego czarnowłosego chłopaka.

     -A to gnida-zaczęła niezbyt grzecznie Bellatrix-nawet się nie przywita.

    -Bello on śpi.

     Czarownica pochyliła się nad śpiącym, ona nie znała litości. Wrzasnęła na całe gardło:

    -EVAN, GNIDO WSTAWAJ!

     Rosier zerwał się z łóżka z gniewną miną. Najpierw ośmieszył się przed dziwką, a teraz jeszcze stała przed nim znienawidzona kuzynka i druga kuzynka do której wysłał list, bardzo głupi list.

     Narcyza podeszła do młodego czarodzieja wolnym krokiem. Spokojnie bez zbędnego pośpiechu wręczyła mu bukiet fiołków. Przysiadła na skraju posłania.

    -Chcesz cos do picia?

     Nie potrafił ukryć zdziwienia. To on wysyła do niej list, o zdecydowanie za późnej porze na listy, w dodatku chamsko się w nim wyraża, a teraz ona dale mu kwiaty i jakby nigdy nic pyta się go czy nie jest spragniony. Cała Narcyza.

    -Nie dzięki. Miło, że przyszłaś-wymamrotał-szkoda tylko, iż przyprowadziłaś TO ze sobą-machnął ręką na Bellatrix-ale dobrze wybaczam ci. Pewnie się sama zaprosiła, jak to ma w zwyczaju.

     -TO COŚ, ZWAŻAJ NA SŁOWA MENDO! TY...

     -Jak tam noga?-przerwała siostrze blondynka-Dobrze się czujesz?

    Narcyza zignorowała mordercze spojrzenie siostry.

    -Tak, poczułem się lepiej jak przyszłaś, niestety pogorszyło się zaraz-teatralnie zaszlochał-przez nią-pachnął ręką w stronę Belli.

    -WISISZ MI PIĘĆ GALEONÓW I JESZCZE ŚMIESZ MNIE OBRAŻAĆ! MAM DOŚĆ!

    -Chcesz poznać moje zdanie w tej sprawie?

    -W dupie mam twoje zdanie Rosier!

-W dupie to ty możesz mieć mojego chuja!

    -Przestańcie! Evan jesteśmy rodziną, nie wypada mówić takich rzeczy, Bello jesteś w szpitalu, proszę nie wydzieraj się tak.

     Blondynka miała zdecydowanie dość kłótni, a zwłaszcza w miejscu publicznym. Na Salazara byli w szpitalu, tam przecież są chorzy ludzie, którzy chcą wypocząć.

     -Wychodzę!

     Bellatrix wymaszerowała z pomieszczenia, zamknęła demonstratycznie drzwi. Narcyza westchnęła. Nie miała siły na humorki siostry.

     -Cyziu-zaczął niepewnie chłopak-dostałaś może lis ode mnie?

-Tak.

    -No, eym nie bierz tego do siebie. Wiem, że nie należysz do ludzi rozrywkowych, ale miałem kogoś zaprosić, tak jakoś wyszło padło na ciebie...

     -Dobrze, nie kłopocz się rozumiem. Nie gniewam się.

      Udowodniła mu to szerokim uśmiechem. Afrodyta nie mogłaby się równać z uśmiechem dziewczyny. Prowadzili miłą konwersację, dużo się śmiali, głównie przez Evana.

     -Mogłabyś wyświadczyć mi pewną przysługę?

     -Jaką?

      -Strasznie mi tu nudno. Rodzice maja przynieść mi jakieś książki, ale ja potrzebuję czegoś innego. Poszłabyś dla mnie po jakieś rozbierane pisemka?

     -Takie czasopisma są okropne. Dużo to ty się nie naczytasz.

     -Ale pooglądam sobie, poza tym tam też jest tekst i z niego można się dowiedzieć jakie rozmiary ma dana czarodziejka!

    -Tak, tak bardzo fascynujące, tylko widzisz ja nie wiem gdzie takie coś się kupuję. Na pewno nie ma tego w Esach i floresach.

    Jego ręce rzuciły się na szafkę nocną z boku łóżka, wyciągnął skrawek papieru i nabazgrał na nim adres.

       -Masz, teraz wiesz gdzie. Bardzo cię proszę, barrrrdzo.

       -Dobrze, zaraz przyjdę.

      Choremu się nie odmawia. Niechętnie ruszyła w stronę wyjścia. Blackówna w takim miejscu. Oczywiście ten sklep musiał być na Przekątnej, a gdzieżby indziej? Spokojnie szła w kierunku owej ulicy.

     Po drodze przyglądała się szczegółom. Pierwszy raz szła tą drogą. Ciekawość ją zżerała. Nieznani jej ludzie uśmiechali się do niej. Pomarszczone czarownice, bez zębów. Starzy czarodzieje nie posiadający włosów, krążący wokół jakiegoś sklepu. Mnóstwo zła na jednej pokręconej ulicy. Strach pomyśleć co tu się działo w nocy.

     Przyjrzała się kartce z adresem, potem rzuciła okiem na nazwę sklepu. Nie było wątpliwości. To było to miejsce. Niepewnie otworzyła drzwi, sklep nosił nazwę ,, Rozbierane czarownice, zero esów, czy floresów chyba, że sobie namalujecie." Bardzo zachęcająca nazwa, choć za długa.

      W księgarni, jeśli można tak nazwać to miejsce, było ciemno. To miejsce nie przypominało normalnego sklepu. Regały sięgały do sufitu, przepełnione były magazynami. Puste miejsca na półkach zajmowały uschnięte kwiaty. Zapewne się widziały wody od bardzo dawna. Poza tym wszędzie dookoła było mnóstwo jedzenia. Pachniało niebiańsko. Czekolada, bita śmietana, cynamon, cytryna, coś słodkiego, ogólnie mnóstwo przeróżnych zapachów, od których ślinka ciekła.
 
     Narcyza podeszła do pułki. Skrzywiła się z obrzydzenia, kiedy wzięła do ręki kilka z pism. Rozejrzała się szybko po pomieszczeniu. Była tam tylko ona i sprzedawca, który sprawdzał towar, czyli po prostu przeglądał ,,naughty girls". Dziewczyna znów się skrzywiła. Chwyciła kolejne pisma. Wybrała pięć magazynów ,, B&R get a taste of heaven 2" i trzy ,, P&Z carnal pleasure". Nie znała się na tym ,jednak czuła, że to są jedne z tych pisemek z wyższej pułki, nie dlatego, iż naprawdę wzięła je z wyższej półki.



    Skierowała się w stronę kasy. Położyła magazyny na ladzie i czekała. Kołysała się lekko w przód i w tył. W końcu zakaszlała. Podziałało, sprzedawca ją zauważył. Uśmiechnął się do niej bezczelnie.
 
Kiedy było po wszystkim prawie wybiegła ze sklepu. Przysięgła sobie, że jej noga więcej tam nie powstanie. Miała już iść do Munga kiedy zobaczyła księgarnie, taką normalną z książkami, a nie pismami dla dorosłych. Postanowiła, że i tak musi zakupić coś do czytania co mogłaby zabrać do Paryża. Wybrała ,,history of flowers" zachęcił ją tytuł.


Mung

    Lucjusz rozmawiał z Evanem o jego nodze. Ten drugi w ogóle się nie przejmował. Dla niego to nic nie znaczyło, że schlał się aż tak bardzo. W sumie dla blondyna też, po dwóch krwawych mary czuł się jak nowo narodzony.

     Rozsiadł się wygodnie na krześle. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Była to drobna blondynka, kasztanowych oczach. Wyglądała jak anioł, cały efekt psuły tylko sprośne magazyny, w jej rękach. Na twarzy chłopaka malował się ogromny uśmiech. Teraz wiedział kto dał Rosierowi te kwiaty, nie miał co do tego wątpliwości.
    Zawstydzona Narcyza szybko podeszła do łóżka kuzyna. Policzki paliły ją ogniem. Nie chciała aby ktoś w Hogwarcie dowiedział się, że Blackówna czyta, a raczej ogląda ,,P&Z carnal pleasure". Nie miała przyjaciół, ale mimo to wolała aby ta sprawa została w tajemnicy. Znając złośliwego Malfoya, wszyscy będą myśleli o niej Bóg wie co.


      Nozdrza zafalowały dziewczynie, cichym głosem wyszeptała:

     -Proszę, masz-podała Evanowi pisma-miłego oglądania erotomanie pieprzony.

    Dwa ostatnie słowa słyszała tylko ona. Wybiegła z sali. Kiedy tak biegła wciąż w głowie miała śmiech kuzyna i Malfoya. Samotna, zagubiona łza spłynęła po rozgrzanych policzkach dziewczyny.

       Blondyn trzymał się za brzuch. Od kilku minut nie mógł nad sobą zapanować.



Kilka dni później, Francja
      Narcyza siedziała w salonie. Jej ojciec wybrał, zdaniem dziewczyny najładniejszy hotel, jaki mógłby wybrać. Właśnie czytała książkę pt.,,history of flowers", którą kupiła względnie niedawno. Dowiedziała się z niej dużo o swoich ulubionych kwiatach i o swoim kwiecie, a tak konkretnie o narcyzie. Najbardziej spodobał jej się taki fragment:


 
,,Narcyz zakochał się sam w sobie. O całym świecie zapomniał wpatrzony w zwierciadło wodne. W końcu umarł z próżnej tęsknoty, a gdy go złożono w ziemi, na grobie wyrósł kwiat o białych płatkach i złotym sercu, który nazwano narcyzem."

     Pewnie zastanawiacie się czemu dziewczyna siedzi w salonie i czyta, zamiast zwiedzać miasto miłości. Miała taki zamiar, ale Cygnus wolał poddać się masażom, w hotelu, a Andromeda postanowiła spędzać więcej czasu w sklepach, niż z siostrą gdzieś w jakimś muzeum. Blondynka nie chciała zwiedzać sama. Jednak chyba nie miała wyboru, zdążyła się przyzwyczaić, że zwykle nic nie idzie ostatnio po jej myślach. Po skończonej lekturze ruszyła do kuchni. Wzięła parę łyków coca-coli (jest w sprzedaży od 1886, bez konserwantów), a następnie ruszyła do wyjścia.
Postanowiła zacząć zwiedzane od Bazyliki Sacré-Cœur.

W tym samym czasie, tylko, że w Londynie

     Lucjusz siedział w bogato zdobionym salonie. Matka znów namówiła go na spotkanie towarzyskiego. Jej wiecznie było mało. Przeklinał słońce. Musiał siedzieć w dobrze dopasowanym garniturze obok rudowłosej dziewczyny, która wręcz pożerała go wzrokiem. Czuł, że materiał przylega do jego skóry. Po czole spłynęła mu strużka potu. W Malfoy Manor było znacznie zimniej. Wszystkie okna były pozamykane, dzięki czemu chłopak nie odczuwał gorących promieni, tu okna były pootwierane. Zorientował się też, że nogi zaczynają lekko przyklejać się do sofy. Istne piekło. Jakby tego było mało, dziewczyna przysuwał się do niego.

    Musiał przyznać, iż była całkiem ładna. Wielkie, zielone oczy, mały, zgrabny nosek, spore usta. Kości policzkowe prawie nie były widoczne, policzki jej się lekko zaczerwieniały, kiedy Lucjusz na nią spoglądał. Piękną twarzyczkę zdobił uśmiech. Najlepsze w niej były włosy. Zdecydowanie włosy, długie, kręcone i rude. Chłopak miał wrażenie, że płonęły.

    Spoglądała mu prosto w oczy. Przywarła do ramienia Malfoya.

    -Odsuń się.

    Warknął do niej, niezbyt grzecznie, ale ona się tym nie przyjęła. Nadal się uśmiechała. Wydawała się być zadowolona. Mruknęła cichutko. Złapała mocniej jego ramię. Położyła na nim głowę, a następnie ocierała nią o niego.

    Lucjusz nie ukrywał, że to mu się podoba. Dawno nie miał okazji aby cóż, mówiąc, ach przepraszam pisząc uprawiać seks. Teraz czuł taką potrzebę. Jakby tu nie skorzystać.

     Sięgnął do kieszeni marynarki. Wyjął z niej gumkę, nie taką o jakiej pomyślałeś/aś. Związał włosy, które zawsze w takiej sytuacji mu przeszkadzały. Szybkim ruchem przyciągnął dziewczynę do siebie. Wskoczyła mu na kolana. Chichotała zadowolona. Nogami ocierała się o jego nogi, to mu się już nie podobało. W innym wypadku byłby zadowolony, jednak Roza, miała bardzo włochate dolne koniczyny. Paznokciami u nóg drapała jego łydkę. Tego było za wiele. Przestał ją obmacywać. Dziewczyna skrzywiła się. Nie tego się spodziewała.

    -Czemu przestałeś?

    -Drapałaś mi łydkę.

    -Co?-szybko spojrzała w dół-ach mój błąd. Zapomniałam wynieść kota.

    Zerknął w dół. Obok jego nóg spał rudy kot. Chwycił do, ruszył ze zwierzęciem do drugiego pokoju. Położył go na dywanie. Kot nie otworzył nawet oczy, po prostu spał.

    Chłopak wrócił, zamknął drzwi. Usiadł obok ciężko dyszącej Rozy. Bez zbędnych słów, zaczęli kontynuować zwiedzanie swoich ciał. Kiedy się całowali Lucjusz pomyślał o kocie, gdzieś kiedyś widział podobnego. Wytężył mózg, tak w domu Blacków. Taki sam kocur łasił się do drobnej blondynki. Na jej wspomnienie uśmiechnął się, westchnął przeciągle, rudowłosa źle zimpretowała ten gest. Wsunęła rękę pod koszulę chłopaka. Drugą dłoń zacisnęła na jego krawacie.

     Lucjusz myślał o Narcyzie, zmarszczył czoło, bił się z myślami, jednak wiedział, że wolałby ją zamiast Rozy w tej chwili. Trochę żałował. Pokręcił głową. Jego myśli zmierzały w złym kierunku.

     Chłopak długo nie czekał sięgnął ręką do stanika dziewczyny, ruda pisnęła z zachwytu. Położył rękę na jej plecach i zaczął jechać nią w dół. Powoli, bez pośpiechu ściągnął jej bieliznę. Sukienki już dawno się pozbył. Kiedy ona leżała już całkiem naga, Lucjusz zaczął ściągać koszulę, następnie spodnie i resztę. Roza pisnęła ze szczęścia. Oblizała wargi.

     Szybko w nią wszedł. Kiedy się tak kochali blondyn obiecał sobie, że odwiedzi jutro Narcyzę.


Francja,Bazylika Sacré-Cœur

      Dziewczyna była bardzo zadowolona. Pogoda jej sprzyjała. We Francji było zimniej, przyjemny wiatr chłodził Narcyzę. Długo zwiedzała bazylikę. Strasznie się jej podobała. Zwróciła uwagę na dwóch jeźdźców. Zastanawiała się ile trzeba czasu aby wyrzeźbić coś tak pięknego. Obróciła się na pięcie teraz miała zamiar zwiedzić Kościół de la Sainte-Trinité, który znajdował się bardzo blisko. Oczywiście wieżę Eiffla też miała zamiar odwiedzić, ale potem, może jutro.


    Zderzyła się z kimś. Jej głowa walnęła o umięśnioną klatkę piersiową. Spojrzała w górę i wymamrotała:


   -Emm... przepraszam-szybko poprawiła się, zapomniała, że była w innym kraju-désolé.


     Chłopak uśmiechnął się do niej.


    -Soyez prudent lors de la marche.


   Co on tam do niej powiedział? Zastanawiał się, nie za dobrze znała francuski. Chyba chodziło mu o coś związanego ze spacerem. Ułożyła w głowię odpowiednią odpowiedź.

    -Tak to może ja już... ymm to znaczy si... ech.

    -Skąd jesteś?

    -Co?-tego się nie spodziewała, szczęście uśmiechnęło się do niej, chłopak znał angielski i to dobrze.-Z Londynu, przepraszam, że na ciebie wpadłam zagapiłam się.

   -Nie ma sprawy.


    Miała odejść, ale zdała sobie sprawę, że nie za bardzo wie którą drogą dotrze do kościoła de la Sainte-Trinité.


     -Mógłbyś mi powiedzieć jak najszybciej dotrzeć do kościoła la saintle, eee... nie to jakoś inaczej się nazywało de la sain-coś tam i jeszcze coś tam dalej?


    -Do kościoła de la Sainte-Trinité?


    -Tak tego właśnie.

    -Choć za mną. Pozwiedzamy razem, jeśli nie masz nic przeciwko.

    -Nie mam.

    Zastanawiał się czy to aby na pewno był jej głos. W normalnych okolicznościach nie zgodziłaby się tak szybko. To nie w jej stylu. Przecież go nie znała, mimo to czuła, że to dobry chłopak. Ruszyli dalej razem. W połowie drogi francuz spytał:

    -Jak się nazywasz?

   -Och-zaskoczył ją tym pytaniem, otrząsnęła się i wyksztusiła-Narcyza Black, a ty?


     -Aleksy Baptiste. Piękne masz to imię, bardzo lubię narcyzy.


      Uśmiechnęła się, czuła, że będzie jej się dobrze rozmawiało z tym chłopakiem.

    Francuz miał piękne oczy w odcieniu wzburzonego morza. Dziewczyna nie mogła nie patrzeć w nie. Przyłapywała się na tym podczas drogi. Cały czas musiała zadzierać głowę, chłopak musiał mieć około metra osiemdziesięciu. Gęste, czarne włosy nie były ułożone. Miały pełna swobodę, sterczały na wszystkie strony, to też spodobało się dziewczynie. Większość chłopaków jakich znała miała starannie ułożone fryzury, jednak nie Aleksy. Te imię takie ładne, niespotykane. Bardzo się jej podobało, kiedy prowadzili konwersację często go używała, starała się wymawiać je na różne sposoby. Zauważyła, że on też bardzo często zwracał się do niej po imieniu, wymawianym na różne sposoby, każdy z nich przypadł jej do gustu.

     Chłopak miał luźną koszulę, w kolorze swoich oczu i czarne spodnie. Wyglądał jak normalny człowiek, właśnie człowiek. W tym problem to mugol, nie będą mogli się zaprzyjaźnić. Wielka szkoda, już zaczynała go lubić. Te iskierki w jego oczach, uśmiech a twarzy, nos, którzy nie pasowałby nikomu innemu tylko jemu. Nie do opisania. Prosta postawa, spokoje ruchy, kojący głos. Taki miły, to pierwszy chłopak, z którym Narcyzie się tak dobrze rozmawiało.
W kościele było cudnie, niestety dziewczyna zwracała całą uwagę na usta Aleksego, które opowiadały jej o historii tego miejsca. Można powiedzieć, że był jej przewodnikiem. Zwiedzili też Kościół Saint Roch. Rozstali się przy kafejce, na przeciwko jej hotelu.


    Zataczała kręgi łyżeczką. Mieszała swoją herbatę odkąd tam usiedli, czyli pół godziny temu. Zdała sobie sprawę, że zdążyło się ściemnić, było coraz zimniej, odczuwał lekki głód. Dopiła napój i ruszyła przed siebie. Na jednym ze słupów dziewczyna dostrzegła ulotkę z napisem: ,,Otwórz oczy na świat!" Narcyza zamyśliła się dziwne motto. Ustała jak słup soli. Zdała sobie sprawę, że widziała w spodniach Aleksego cos podłużnego, różdżkę. Jaka ona była głupia, to był czarodziej, a ona uświadomiła to sobie kiedy on odszedł. Zwiesiła głowę, straciła szansę od losu. Westchnęła i poszła, gorąca kąpiel i kieliszek wina, tylko o tym myślała.






Wszelkie tytuły magazynów, jakie znaleźliście w tym rozdziale zostały wymyślone przeze mnie.
 

 
Tak według mnie wygląda kot Narcyzy.
 

 



22 kwi 2016

SOWA #2

                Po analizie ankiety, czas wysunąć wnioski. Co tu dużo pisać. Będzie miniaturka. Kiedy? Nie wiem. Prawdopodobnie po rozdziale piątym. Postanowiłem, iż napiszę coś o Lucjuszu i Narcyzie, będzie to smutna miniaturka, bo tak sami chcieliście. Możecie głosować śmiało dalej.
             
                                                 

15 kwi 2016

Rozdział 3. ,,Ognista potrafi poprawić humor."

     Narcyza przeklinała intensywny deszcz. Z pośpiechu zapomniała podstawowych rzeczy, czyli różdżki i parasolki, jeszcze na dodatek musiała wracać się po kilka galeonów i w razie czego mugolskie pieniądze. Przed domem handlowym Purge & Dowse Ltd ktoś stał. Blondynka przyspieszyła kroku. Teraz miała pewność, że widzi Andromedę.

     Starsza siostra trzęsła się z zimna. Lekko pochylała się do przodu, a potem do tyłu. Była cała przemoknięta, wręcz do suchej nitki. Na widok blondynki, rozpromieniła się. Pomachała jej zachęcająco ręką.

    -Nie możemy wejść do Munga-zaczęła spokojnie blondynka-jesteśmy niepełnoletnie i z całą pewnością...

    Nie dane jej było dokończyć. Kasztanowłosa zaczęła wyjaśniać w pośpiechu.

   -Tak wiem, ale byłam w szoku. Nie zastanawiałam się nad tym zbytnio. Po prostu wybrałam to miejsce losowo. Nie wiem co robić, ale ty na pewno już wiesz, jesteś taka mądra i potrafisz racjonalnie myśleć w takich sytuacjach. Proszę Cyziu pomóż mi.

    Andromeda nie myliła się Narcyza w Błędnym Rycerzu wszystko przemyślała.

    -Pomogę ci. Na początku pójdziemy do jakiejś mugolskiej apteki, masz różdżkę?


     -Tak mam.

    -Dobrze. Później znajdziemy jakąś restaurację, bądź bar. Tam coś zjemy, osuszymy się, a ty na spokojnie zrobisz test. Wszystko mi opowiesz. Następnie wrócimy do domu


-Tak jasne.

      Dziewczyna nie powiedziała tego głośno, jednak nie zamierzała wracać z siostrą. Chciała ochłonąć, ale nie w domu, do którego w każdej chwili mogła wpaść Bellatrix, która nie darzyła brunetki zbytnią sympatią, natomiast z Narcyzą świetnie się dogadywała. Blondynka miała dobry kontakt z każdym człowiekiem z rodziny Blacków.

    Młode czarownice ruszyły. Dzielnie brnęły przez deszcz. Szły przez prawię godzinę. Na końcu ulicy dostrzegły małą aptekę. Wręcz rzuciły się na nią. Kiedy były w środku Andromeda zaczęła się pocić. Chodziła po pomieszczeniu w kółko. Dziękowała Salazarowi za młodszą siostrę, która przejęła inicjatywę. Narcyza wiedziała, że jej siostra nie wie co teraz zrobić, zapewne też czuła się niezręcznie, dlatego postanowiła ją wyręczyć. Ruszyła wolnym krokiem do lady.

    Przez pięć lat nauki w Hogwarcie przywykła do krzywych spojrzeń rzucanych jej na każdym kroku. Przyjęła na twarz tę nie wyrażającą żadnych emocji maskę obojętności, pracowała nad nią długo teraz była pewna, że było warto. Bez żadnego skrępowania, poprosiła mugolaczkę aby ta podała jej test ciążowy. Mimo wykrzywionych ust ekspedientki blondynka nadal miała obojętna minę.

    Po chwili starsza kobieta wróciła, nie wydawała się miła. Można powiedzieć, że rzuciła produkt na ladę, na jednym wydechu podała cenę.

    Brązowooka wyjęła z kieszeni 50 euro. Była dumna z siebie, że o wszystkim pomyślała. Po wydaniu reszty, zapakowała test do głębokiej kieszeni, schowała pieniądze, podziękowała kobiecie i ruszyła do chodzącej w kółko siostry. Nawet nie zamierzała jej niczego wypominać, nie zamierzała jej też pocieszać. Miała co do tej sytuacji mieszane uczucia.

      Wiedziała, że teraz musza znaleźć tylko restaurację, oczywiście z toaletami. Mogła powiedzieć co ktokolwiek, jednak tego nie zrobiła. Bez słowa poszła do wyjścia, złapała brunetkę i wyszła, ciągnąć ją za sobą. Miały szczęście, a zarazem pecha. Ta przeciwko znajdowała się restauracja, jednak jedyne wolne miejsca były na dworze. Ruszyły dalej, nie widziały sensy tam zostawać. Po kolejnej godzinie znalazły odpowiednie miejsce.

     Dziewczyny zamówiły dwa kubki gorącej czekolady i szarlotki. Andromeda namówiła Narcyzę, aby ta poszła do łazienki wraz z nią. Po rumieńcach na jej twarzy blondynka wyciągnęła argumenty za i przeciw, te pierwsze wygrały.

     Młodsza z sióstr czekała za drzwiami do kabiny, w której znajdowała się brunetka. Nadal miała maskę obojętności na twarzy, powoli zamykały jej się oczy. Nie na takie wakacje czekała. Na początku blondyn z chorą nogą, potem list od siostry i teraz to. Dziś była bliska zawału trzy razy.

     Rozmyślania przerwały jej otwierające się drzwi od kabiny.


     -Cyziu...

     -Niedługo się odwodnisz, nie płacz tyle.


     -Cyziu...

     -Nie jęcz! Pokarz to!


     -Cyziu...

     -No pokarz!

     Blondynka odetchnęła z ulgą. Nie wyobrażała sobie co by było gdyby Andromeda jednak była w ciąży. Teraz wreszcie blondynka mogła dać siostrze porządny opieprz. Czekała na tę chwilę.

      Piły czekoladę i rozmawiały, głównie to Narcyza mówiła, jaka to ma nierozważna siostrę. Straciły poczucie czasu. Kiedy słońce świeciło, prawie pełnia blasku Cyzia machnęła różdżką, chciała tylko znaleźć się już w swoim łóżku. Po dyskusji z Andromedą nie
miała na nic siły, na dodatek siostra nie chciała z nią wrócić do domu, powiedziała, że przenocuje u koleżanki. Blondynka nie wierzyła jej, jednak w obecnej chwili miała to w nosie. Nawet nie skrzywiła się kiedy Błędny Rycerz ją ochlapał. Do domu wróciła około godziny dziewiątej rano.
 
Grimmauld Place 12
      Obudziło go łaskotanie, jakby ktoś gładził go piórem po policzku. Powoli otworzył oczy, ujrzał dwie pary zielonych oczu wpatrzonych w niego. Jakiś rudy kot siedział sobie na nim bezkarnie. Wstał szybko i zaraz tego pożałował. Poczuł jakby kłucie w lewej nodze. Strasznie go piekła. Na dodatek wielki, przebrzydły kocur go podrapał po brzuchu. Jego uwagę przykuła szklanka wody na szafce nocnej. Cóż za miły prezent. Pragnienie go paliło, rzucił się w jej kierunku. Wypił zawartość szklanki jednym duszkiem. Dopiero potem rozejrzał się po pomieszczeniu. Mimo, że obudziły blondyna promienie słońca w pomieszczeniu było ciemno. Tylko przez małą szarą dziurkę  wpadały promienie słońca.

     Ciemne ściany, ciemne meble, ciemne dekoracje. Trafił mu się bardzo ciemny pokój, w którym spokojnie można było dostać depresji.

      Z nudów Lucjusz postanowił się przejść po pokojach. Trzeba było przyznać, że trochę ich było. Jego uwagę znów przykuł rudy kocur, właśnie wślizgiwał się do jakiegoś pomieszczenia. Blondyn ruszył w pogoń za rudą kitą. On mu pokarze, kto tu rządzi.
     Z impetem wpadł do jasnego pomieszczenia. Ujrzał rudzielca na sporej biblioteczce z książkami. Teraz kocur będzie jego. Już mu nie ucieknie, zemsta będzie słodka. Już miał go w rękach, kiedy ta kreatura znów go podrapała, tym razem po rękach.
    -Co ty tu robisz?-delikatny głos wydobywał się z drugiego końca pokoju-Jak śmiesz? Zostaw natychmiast mojego kota! Puść go!
     Usłuchał. Dosłownie puścił kota, ten z hukiem wylądował na podłodze, następnie popędził do swojej właścicielki. Niezły z niego aktor, podkulił nastroszony ogon, zrobił wielkie oczy, skoczył w pościel, kiedy był na kolanach Narcyzy żałośnie zamiauczał.
     Krótko mówiąc, a raczej pisać blondynka była wściekła. Niedawno wróciła z trudnej rozmowy, przemokła do suchej nitki, wcześniej zaopiekowała się blondynem, a on co? Maltretuje jej kota. Dziewczyna przybrała minę zabójcy i czekała na dalszy rozwój tej sprawy.
     -Ymm-wymamrotał niezbyt mądrze-szukałem toalety.
   Zmarszczyła brwi, aby potem unieść jedna z nich.
    -Tak oczywiście, bo do załatwiania się potrzebny był ci koniecznie kot! Jeszcze na dodatek go przestraszyłeś, spójrz na niego cały się trzęsie.
     Załatwiła go. Odebrało mu mowę. Teraz nie wiedział co ma zrobić. Co za paranoja, on Lucjusz Malfoy pierwszy raz nie wiedział co ma zrobić, w takiej sytuacji, pierwszy raz dziewczyna go tak perfidnie załatwiła, gierką słów. Skamieniał, spojrzał jej w oczy, zobaczył w nich prawdziwy ogień wokół swojej twarzy. Niedobrze, z każdą sekundą sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Kiedy o tym pomyślał zdał sobie sprawę z tego, że nie ma na sobie koszulki. Dawniej to nie stanowiło by to problemy, wręcz przeciwnie. Jednak przy Narcyzy, jeden z jego największych atutów się nie liczył, stanowił gwóźdź do trumny.
     -Umieraj się, daje ci pięć minut, potem od razu się teleportujesz. Jasne?
      Stanowczość w głosie blondynki nie pozwolił mu zaprzeczyć. Po prostu sztywno kiwnął głową. Kierował się powoli do wyjścia, gdy nagle przypomniał sobie pewną sytuację. Dręczyło go to już od dłuższego czasu, więc uznał, że pora to wreszcie wyjaśnić. Spokojnie żeby nie przestraszyć dziewczyny zaczął iść w jej kierunku. Usiadł na łóżku, ale przed tym dokładnie oszacował względnie bezpieczne miejsce. Nie chciał siedzieć zbyt blisko, ani za daleko. Usiadł po środku.
     Blackówna otwierała usta, zapewne po to aby opieprzyć blondyna, jednak ten perfidnie jej przerwał.
     -Chciałbym wyjaśnić pewna sprawę. Wtedy w tym rogu, ja nie chciałem ymm, to znaczy w pewnym sensie chciałem, ale...-szukał odpowiednich słów. Skarcił sam siebie w myślach, mógł przecież to wszystko przemyśleć on jednak tego nie zrobił. Jak zwykle tracił przy niej odpowiednie słowa.
      -No mów, jeśli już musisz.
    Mimo hardych słów w środku dygotała. Już dawno przyszła sama przed sobą, że boi się Malfoya. Teraz siedział blisko niej i próbował coś jej przekazać. Nie zamierzała mu ułatwiać sprawy, chciała być twarda, nie uległa, po prostu była obojętna na jego słowa.
     -Może zapomnijmy o tamtej sprawie-chciał wszystko wytłumaczyć, niestety nie potrafił. Co miał powiedzieć? Chciałem cię tylko przestraszyć, bo lubię znęcać się nad innymi uczniami, nie z mojego domu? Bez sensu. Po dłuższej chwili namysłu dodał-Przepraszam, czy teraz możemy zapomnieć?
     Blondynkę na chwilę zamurowało. Miała zapomnieć o tym, że prawie przez niego zemdlała ze strachu? Miała zapomnieć o jego różdżce przy jej gardle? Zapomnieć to ona chciała o tym, że Błędny Rycerz ją ochlapał, a nie o znęcaniu się. Pamiętała wszystkie takie sytuację, trochę ich było. Nie zamierzała zapominać choćby jednej.
     -Nie. Jeśli to wszystko to zbieraj się już.
     -Nie to nie wszystko. To znaczy, że już wszystko dobrze tak? Nie gniewasz się, przyjmujesz przeprosiny?
    -Nie, nie przyjmuje ich.
     Powoli zaczynał się denerwować. On tu się poświęca przeprasza nawet, a nie robi tego często. Ostatnio przepraszał dwa lata temu. Ona zaś odmawia.
     -Jak to nie przecież przeprosiłem cię.
     Większość dziewczyn za te jedno słowo Lucjusza dałoby się pokroić, ale ona nie, skąd.
     -Wiesz czasem jedno słowo to za mało. Jeśli to koniec to spieprzaj Malfoy.
     Ostanie zdanie powiedziała tak spokojnie, jak gdyby od niechcenia. Powoli wskazała ręką drzwi, nic więcej nie musiała dodawać. Zrozumiał przekaz.
    Przy drzwiach odwrócił się na pięcie aby powiedzieć:
     -Dzięki za wyleczenie nogi i ten, n0-przez chwilę się zastanowił-innych ran. Dzięki też za przenocowanie.
    Uznał, że to wystarczy. Teraz przynajmniej nie będzie mu głupio, że nie podziękował. Blondyn bowiem nie lubił mieć długów, a zwłaszcza nie takich.
    Przy poszukiwaniu koszulki towarzyszył mu rudy kot. Chłopak miał wrażenie, że kocur go pogania. Dał za wygraną i przeteleportował się bez bluzki, szkoda mu było nerwów.
      Narcyza odczekała chwilę po czym ruszyła na palcach do sypialni ojca. Chciała się upewnić, że ten wszystko przespał, zwykle kiedy wracał późno spał do jedenastej lub dwunastej. Nie myliła się. Na wielkim łóżku pod czerwoną kołdrą spał Cygnus. Na twarz dziewczyny wkradł się uśmieszek, tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął. Wydała z siebie cichy jęk kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Wokół głowy miała jasną aureolkę, zrobioną z włosów. Sterczały w cztery strony świata i z pewnością będzie musiała rozczesać je z pomocą zaklęcia.
 

Malfoy Manor

      Rodzice młodego arystokraty nadal nie wrócili. Doskwierała mu nuda, a co jest najlepszym lekarstwem na nudę? Pewnie, że ognista. Nie chciał pić sam, więc zaprosił kolegów. Był ciekawy jak im poszło na misjach, muszą też omówić kolejne spotkanie z Czarnym Panem, które zbliża się szybkimi krokami.

      Lucjusz w białej koszuli i czarnych spodniach czekał przy kominku na swoim ulubionym fotelu. Miał plan na wieczór. Chciał zapomnieć i się zabawić. Picie w wakacje zawsze było dobre, ale picie w Hogwarcie było jeszcze lepsze. Jako prefekt naczelny liczył po cichu na jakiegoś miłego współlokatora. Jeszcze nie wiedział kto to będzie, obstawiał jakiegoś krukona lub ewentualnie gryfona. Puchoni rzadko kiedy byli Prefektami Naczelnymi.

     Pierwszy pojawił się Evan, zresztą on zawsze był pierwszy. Przyprowadził ze sobą skrzata, który niósł dwie ogniste. Chłopak szczerzył się do blondyna. Z impetem usiadł na krześle obok niego, czuł się jak u siebie. Rozkraczył nogi, a następnie sięgnął po alkohol. On w przeciwieństwie do Lucjusza nigdy nie czekał na resztę. Dopiero po przybyciu Augustusa i Williama zaczęli konwersację, oczywiście przy ognistej.

     Grali w pokera i rozmawiali o swoich misjach.

     Rockwood miał tak jak Lucjusz zabić byłego śmierciożercę, który okazał się być zdrajcą. Tylko, że on nie miał takich problemów jak blondyn. Jego partner był profesjonalistą. Mówił chłopakowi co ten ma robić, kierował nim. Poszło im gładko. Zdrajca mieszkał z rodziną w małym domu na końcu Londynu. Augustus jak się wyraził ,,załatwił starego, a jego partner resztę". Nie spotkali po drodze smoka, ani innych stworzeń, które mogłyby im przeszkodzić, co prawda śmierciożerca miał psa, ale nie groźnego. Niestety małego yorka też spotkała śmierć.

      Nott musiał porwać, a następnie przesłuchać jakiegoś człowieka. W tym celu udał się do Irlandii, a tak konkretnie do Dublina. Jego partnerka nie dawała mu rad. Po prostu milczała i włóczyła się za nim. Można powiedzieć, że nie uczestniczyła w misji duchem, tylko ciałem. Sprawnie przeteleportował się z więźniem, jednak ten nie był skłonny do wyjaśnień. William musiał go długo torturować zanim ten wyjawił swoje sekrety. Coś tam o jakiś przeklętych przedmiotach. Takie tam. Później odstawił go do stolicy Zielonej Wyspy i tak zakończył swoją misję. Jego partnerka nie składała z nim raportu, po prostu go olała.

     Rosier dostał zadanie odpowiednie dla jego osoby. Wreszcie mógł się wyżyć. Miał podpalić wioskę w Chinach. Trafił mu się doskonały partner polecił chłopakowi trzymanie się z boku i dokładne obserwowanie. Biedny nie wiedział na kogo trafił, wyszło tak, że to on stał z boku i patrzył jak Evan lata tu i tam rzucając ogniem. Mówił, że świetnie się bawił. Pierwszy raz zaspokoił pragnienie ciągłego ruchu. Misja bardzo mu się podobała chodź poparzył sobie rękę. Nie przejmował się tym zbytnio. Według niego ,,wielki rozpierdol był tego wart".

     Lucjusz przeklinał w duchu Bellatrix i jej poczucie humoru. Dlaczego on? Kiedy opowiadał o swojej misji wszyscy wpatrywali się w niego, nawet skrzaty. Każdy bez wyjątku był zafascynowany. Blondyn na koniec podwinął nogawkę, ukazując długą bliznę, która ciągnęła się wysoko w górę. Pokazał im też kilka ran na plecach i dwie dość małe ranki na ręce. Na koniec prezentacji, kiedy już zapiął koszulę pociągnął spory łyk ognistej.

    Zgodnie ustalili, że tego wieczoru piją aby się schlać. Tak jak postanowili tak zrobili. Zamierzali uczcić wakacje i pierwsze misje.

    Po sześciu kolejkach ognistej, zaczęły plątać im się języki. Bardziej śmiali i rozweseleni postanowili zrobić coś głupiego.

    -Evan wymyśl coś!

    Bełkotali zgodnie, nie musieli długo zachęcać najbardziej spitego.

    -Możemy popływać w orku wodnym.

    -Chodzi ci o oczko wodne?

    -Tak Nott, dokładnie to miałem na myśli, chyba.

    W nocy nie było już tak gorąco jak za dnia, jednak ślizgonom to nie przeszkadzało. Zgodnie zaczęli się rozbierać, Rosier bez skrępowania ściągnął bokserki, jemu wszystko już wisiało co o nim ludzie pomyślą, dosłownie mu wisiało. Wskoczył do wody, nie za dobrze pływał, ale to też mu wisiało. Wszyscy pływali w oczku wodnym, jednak tylko Evan był nagi, reszta miała bokserki. Zapewne rybki miały niezłe widowisko.

    Zabawa szybko im się znudziła. To nie było to czego oczekiwali. Po masie bezsensownych pomysłów Rockwood wpadł na jakiś dobry pomysł.

     -Możemy kogoś zaprosić.

    Chwycili za pióra. Zapraszali każdego kogo znali. Czasami też tych, których nie znali, ale o nich słyszeli. Po godzinie mieli spory stosik listów, jednak im wciąż było mało.

    -Rosier znasz tyle tych dziewczyn na pewno są jeszcze jakieś, które można by zaprosić-zachęcał kolegę Augustus-wysil mózgownicę.

    -Mam trzy niezłe kuzynki, ale jedna to wariatka, a druga ma chłopaka.

    -A ta trzecia?

    -Nie umie się bawić.

    Mimo to postanowili napisać do trzeciej dziewczyny, w końcu czym więcej ludzi tym więcej rozpierdol, nie to nie tak leciało. Wracając do młodych czarodziejów:

     -No pisz do niej!

    Nalegali, aż w końcu Rosier uległ. Szybko nabazgrał coś na papierze i dorzucił go do stosiku. Skrzaty wzięły się do wiązania listów i przyczepiania ich do nóżek sów. Tymczasem ślizgoni popijali piwo kremowe.

   -Oto napój bogów!-Rosier stał na stole, wymachując piwem kremowym- A może by tak zaprowadzić jakąś maskotkę na imprezę, co?

    -Mamy ciebie-odparł Lucjusz-ty nam wystarczysz, jako zwierzątko.

    -To może być dobry pomysł.

    Na twarzy Rockwooda pojawił się chytry uśmieszek, rzadko kiedy zdarzało mu się mówić, że coś jest dobrym pomysłem.

   -Dobra wiem zamówmy jednorożca!

     -Pojebało cię Rosier!?-Nott wiedział, że to zły pomysł, on był wręcz tego pewny. Może dlatego, że wypił najmniej.-Jak już coś to może królika?

    -Poważnie królika?-Evan nie dawał za wygraną.-pedałów chcesz z nas zrobić?

    -Bo jednorożec, to jest kurwa taki męski.

    Po głosowaniu zamówili jednorożca. Oczywiście wciąż pili. Około godziny 22:30 zaczęli schodzić się pierwsi goście.

     Zabawa trwała w najlepsze, dzięki kilku podstawowych sprawach: muzyce, dziewczynom, ognistej i jednorożcu. Może to ostatnie, to jednak nie. Wracając do tematu. Zabawa trwała w najlepsze. Było już trochę ,,skasowanych" osób, trochę czyli tak z pięćdziesiąt. Reszta bawiła się gdzie popadnie. Lucjusz, Nott i Rockwood grali w szachy czarodziejów, tylko niestety byli zbyt pijani, więc gra im nieco nie szła.

    Kiedy trójka kolegów grała w szachy Evan Rosier w tym samym czasie postanowił zmierzyć się z prostytutką. Zaczęło się od ,,nawet dupą kręcić nie umiesz" dziwka odpowiedziała ,,ciekawe, czy ty byś umiał" i w taki właśnie sposób zaczęła się wojna na najlepszy taniec na stole.

    -Rosier złaź z tamtąd!-krzyknął Lucjusz, źle to widział-Daj jej pokręcić tyłkiem, ona i tak zrobi to lepiej od ciebie!

    -A wcale, że nie!

    Kiedy napity ślizgon coś sobie postanowi, to trudno mu to później wybić z głowy. Kręcił tyłkiem w prawo i w lewo, ku uciesze dziewczyn. Większość słyszała tylko jeb. Stolik się przewrócił, wraz z niedoszłym striptizerem.

    -Kurwa ustał mi!-Rosier najwyraźniej był w dobrym humorze-A nie, to tylko kość tak sterczy! Kurwa to kość!

    Nie mylił się to była kość.
Grimmauld Place 12

     Blondynka właśnie kończyła czytać książkę, kiedy usłyszała pukanie. Mała sówka stukała w jej okno. Narcyza pachnęła różdżką, otworzyło się okno, a do pomieszczenia wpadło zwierzę. Dziewczyna delikatnie pogłaskała sowę po główce, następie odwinęła list. Nie dowierzała oczom. Na pogiętym pergaminie widniała krzywo zapisana wiadomość od Rosiera, jej kuzyna, który był w Malfoy Manor.


      Moja ulubiona kuzynko (żartowałem)


Z przyjemnością (zmusili mnie) zapraszam cię na niezapomnianą imprezę w Malfoy Manor. Obecność obowiązkowa (nie przychodź, bo narobisz mi wstydu). Pozdrów ode mnie wuja.



Evan Rosier


 
      Zaśmiała się cicho. Przez chwilę się wahała, jednak ostatecznie nie poszła. Zgniotła list, a następnie kazała Stworkowi napoić sowę.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
CHCESZ MINIATURKĘ?
ZAGŁOSUJ W ANKIECIE,
A MINIATURKA BĘDZIE.
(ANKIETA NA DOLE)
Przepraszam za brzydkie słowa,
które pojawiły się w tym rozdziale.