Blondyn stał pod drzwiami do domu Blacków. Obiecał sobie, że odwiedzi Narcyzę, sam nie do końca wiedział czemu. Czuł, że tak trzeba, wmawiał sobie, iż robi to z nudów. Z rozmyślań wyrwał go skrzat.
-Państwa Black nie ma-wyskrzeczał. Był brzydki i stary, ale zdaniem Malfoy`a sto razy lepszy od tego, jak mu było, ach Stworka. Chłopak chciał zrobić krok do przodu, ale drzwi zamknęły się z chukiem. Lucjusz czuł, że tego skrzata też nie lubi. Walił pięcią w drewniane drzwi, aż te się nie odtworzyły.
-Państwa Black...
-Tak wiem-burknął-gdzie są?!
-We Francji, trochę kultury, należy mi sie...
-Kiedy wrócą?!
-Kij ci w dupę blondasie, CHAM Z CIEBIE, JAK ICH MAŁO!!!
Drzwi znów chuknęły. Malfoy miał pewnosć, że nienawidzi skrzatów Blacków. Zero szcunku dla czarodziejów. Trochę się rozczarował. Musiał przyznać sam przed sobą, że lubił konwersacje z blondynką, troche mu jej brakowało. Przypomniał sobie ich ostsnie spotkanie, Evan miał tupet, żeby prosić o cos takiego swoją kuzynkę. Zaśmiał się pod nosem, cały Rosier. Mina Narcyzy utkwiła mu w pamięci, zdał sobie sprawę, że dziewczyna może się na niego gniewać i przecierz jeszcze nie wynagrodził jej za pomoc. Ona bezinteresownie opatrzyła jego rany, ach zdawałoby się, że to wszystko było tak niedawno, chwilkę to było naprawdę całkiem niedawno. Cholerne słońce, wypala mi mózg. Wracając to Lucjusza, postanowił udac się na Pokątną. Miał zamiar kupić coś dla dziewczyny. Wiedziała, że ona lubi książki. Tej myśli się trzymał.
Kiedy przeteleportował się na Pokątną od razu ruszył w kierunku Esów i floresów.
W księgarni pachniało starymi księgami. Wszędzie były bezcenne kartki, papieru. Udał się do działu, który wydawał mu się odpowiedni. Doszedł do wniosku, że Narcyza musi lubić romanse. Przecież każda dziewczyna je lubi, co nie? Niestety nie blondynka, ale skąd niby miał o tym wiedzieć? Zdecydował się na ,,Idiotę". Wybrał ją tylko dlatego, że miała ładną okładkę, ale to nie miało dla niego znaczenia. Zapłacił i wyszedł z księgarni. Nie miał planów, na ten dzień. Zastanawiał się co ze sobą zrobi.
-Cześć!
Odwrócił się szarpnięty za ramię. Obok niego stała rudowłosa dziewczyna. Mimowolnie zaczerwienił się. Gdyby nie policzki jego twarz nie zdradzałaby żadnych emocji.
-Cześć Rozo. Co ty tutaj robisz?
Zdecydował się na sztywną rozmowę. Nie miał ochoty przebywać w jej towarzystwie. Niechciał też aby ktoś ich ze sobą zobaczył.
-Tak sobie chodzę. Tak sobie pomyślałam, że może spotkalibyśmy się jutro, na kolacji?, tak na przykład.
-Nie.
-Może jednak?
-Jestem umówiony, nie mogę to ważne.
Po tych słowach wyminął ją. Nie kłamał, jutro ma pójść na spotkanie z Czarnym Panem. Doszedł do wniosku, że nie warto marnować dnia. Postanowił wpaść z wizytą do Rockwooda.
Francja
Narcyza przez całą noc obmyślała strategię, doszła do wniosku, iż musi odnaleźć Aleysego. Na początku chciała poprosić siostrę o pomoc, jednak rozmyśliła się. Wyjęła mapę, postanowiła jeszcze raz ją przestudiować . Zaznaczyła na niej miejsca, gdzie jej zdaniem mógł być chłopak. Miała tylko nadzieję, że nie był turystą, gdyby tak było, mogłaby szukać wszędzie, a i tak mogłaby go nie znaleźć, bo mógłby już dawno być w swoim kraju, bądź mieście. Blondynka wierzyła, że chłopak był francuzem i jest teraz gdzieś w Paryżu.
Schowała prowizoryczne notatki. Miała wychodzić kiedy usłyszała cichy, zaspany głos.
-Cyziu, kochanie-Cygnus ziewnął przeciągle-wzięłaś jakieś książki, które mogły by się mi spodobać, co?
-Tak tato, leżą u mnie w pokoju na stoliku nocnym. Zakładka jest obok nich.
-Dzięki kwiatuszku.
Uśmiechnęła się, nie lubiła kiedy ktoś tak ją nazywał jednak sposób w jaki wypowiadał to jej ojciec zawsze podobał się dziewczynie. W wybornym nastroju poszła schodami w dół. Jeździła ręką po poręczy. Powierzchnia była bardzo śliska w dotyku, był to jakiś drogi kamień. Miał piękną zielono-błękitną barwę, schody też wyłożone zostały kamieniem, tym samym co poręcz. To była ciesząca oczy kompozycja.
Hol odznaczał się kryształowym żyrandolem. Dziewczyna pierwszego dnia spróbowała policzyć wszystkie kryształki, po tysiącu naliczonych drobnych kryształków odpuściła. Nie cieszyła oczu oglądaniem pomieszczenia, jeszcze raz dokładnie przyjrzy mu się ostatniego dnia. Teraz liczył się tylko chłopak.
Los znów jej sprzyjał, temperatura nie była za gorąca, ani zbyt chłodna. Tylko pośrednia, czyli idealna. Poszukiwania zaczęła od Bazyliki Sacré-Cœur. Tam po raz pierwszy się spotkali. Liczyła na szczęście, które ostatnimi czasy nie sprzyjało Narcyzie.
Obchodziła budowlę po raz piąty. Nie chciała tracić wiary, wiedziała na co się piszę. Jednak poczuła ukucie żalu. Spojrzała w lewo, rozpoznawała te włosy. To on, znalazła go! Pędziła w jego kierunku krzycząc: Aleksy!
Londyn, stara chata, miejsce spotkań śmierciożerców
Drugie spotkanie nie przypominało pierwszego. Ciemna sala, z jedną świeczką, która miała oświetlić pokój wielkości Wielkiej sali w Hogwarcie. Żenujące, gdyby chociaż ktoś rzucił ,,Lumos", ale nikt tego nie zrobił. Około stu młodych czarodziejów stłoczyło się wokół świeczki. Każdy z nich był inny, większość się nie znała, łączył ich jeden cel: być śmierciożercą.
Po niektórych było widać lęk, Lucjusz bał się podczas pierwszego spotkania, teraz jednak czuł obrzydzenie. W pomieszczeniu dało się boleśnie odczuć zapach pleśni. Czekali na Lorda Voldemorta od kilku godzin. Nie którym trzęsły się nogi, z wysiłku, bądź strachu.
Malfoy zerknął na swoich kolegów, brakowało Rosiera. To przecież zrozumiałe, nie mógł przyjść, miał złamaną nogę, która się goiła w szybkim tempie. Zaklęcia i eliksiry pomogły. Chłopak z nudów chwycił swoje włosy i zaczął zaplatać je w warkocz. Podczas długiego czekania plótł i rozplatał warkocz, powtórzył tę czynności pięćdziesiąt razy. Kiedy skończył po raz pięćdziesiąty do sali wszedł Czarny Pan. ,,Czarna Menda, spóźnił się, mógł chociaż uprzedzić."
Dyskutowali o przyszłości. Pan chciał osiągnąć sam szczyt, mówił o niewyobrażalnych rzeczach. Lucjusz zastanawiał się czy było warto. Nie tego się spodziewał, spotkanie przypominało wizje chorego na umyśle szaleńca.
Tym razem dostał dwa zadania. Musiał uwarzyć kilka zakazanych eliksirów i pójść na misję z Rosierem. Oczywiście ten drugi nie mógł tego zrobić, więc całą robotę Malfoy musiał wykonać sam. Nie było to sprawiedliwe, ale Lord Voldemort chyba nie znał tego słowa.
Pod koniec, kiedy wszyscy tłoczyli się do wyjścia, Czarny Pan kazał blondynowi zostać na miejscu. Odczekał chwilę, kiedy byli sami w pomieszczeniu rzekł:
-Pokładam w tobie wielkie nadzieję.
Zaskoczył tym jednym zdaniem Malfoya.
-Oczekuję od ciebie więcej-kontynuował-będziesz dostawał jedną misję na tydzień. Nauczysz się pewnej sztuczki, którą bardzo cenię. Masz-podał blondynowi starą zniszczoną książkę-na stronie 190 jest to czego masz się nauczyć. Prywatne lekcje zaczniemy jak będziesz-stuknął palcem w lekturę-to umiał. Możesz iść, nasza rozmowa niech zostanie między nami.
-Tak jest...Panie.
Skłonił się i wręcz wybiegł z sali obradowej. Ciężko dysząc zatrzymał się pod starym drzewem. Uspokoił oddech i zaczął oglądać księgę.
Była stara i zniszczona. Pachniała starością oraz czymś zgniłym, prawdopodobnie Panem. Na okładce widniała czaszka. Niezbyt zachęcająco wyglądała. Blondyn schował ją i teleportował się do Malfoy Manor.
Francja, w drodze do kościoła de la Sainte-Trinité
Twarz Narcyzy kolorem przypominała pomidora. Było jej strasznie wstyd. Podbiegła do obcego faceta z okrzykiem: Aleksy! Przyciągnęła uwagę przechodniów i na swoje nieszczęście, żony obcego kolesia. Dostała nauczkę, następnym razem nie będzie krzyczeć, ani uśmiechać się do obcych. Obiecała sobie, że najpierw się upewni.
Mimo niepowodzenia nie zamierzała tak po prostu zrezygnować. Poddanie się co prawda było w jej stylu, ale blondynka przysięgła sobie, że odnajdzie go.
Szukała długo, nie znalazła. Okrążała kościół dziesięć razy, robiła to z ogromną dokładnością i nic. Zerknęła na mapę. Wybrała jej zdaniem odpowiednie miejsce, wieżę Eiffla. No dobrze wybrała ją, bo bardzo chciała zobaczyć Paryż z wysoka.
Wspinaczka na górę trochę zajęła Blackównie. Na początku liczyła schody, zgubiła się po stu. Zadyszana dotarła na sam szczyt. Wszystkie miejsca były zajęte. Nie złościła się, cierpliwość była jej dobrą cechą, którą ceniła i starała się pielęgnować. Odczekała chwilę, kiedy miejsce się zwolniło podeszła.
Zamarła z zachwytu. Paryż wydawał się jeszcze piękniejszy niż to możliwe. Powoli przysunęła się do barierki, lęk wysokości nie pozwalał dziewczynie szaleć. Ktoś położył jej dłoń na ramieniu.
-Cześć, miło mi cię znów widzieć Narcyzo.
-Aleksy...echmm...
Dzięki wszystkim książkom jakie przeczytała, blondynka potrafiła wypowiadać się w sposób mistrzowski, jednak nie w tej sytuacji. Wielki uśmiech ozdobił jej twarz. Cieszyła się, że nie zrezygnowała. Ta chwila była tego warta.
-Aleksy ja wiem, kim ty jesteś. Widziałam to u ciebie. Ja też jestem... no wiesz.
Nie chciała mówić głośno, otaczali ich mugole. Chłopak przytaknął i obdarzył ją szerokim uśmiechem.
Dzień minął im doskonale. Zwiedzali Miasto miłości. Tym razem Narcyza skupiła się na historiach poszczególnych budowli. Po raz pierwszy od bardzo dawna była szczęśliwa przez cały dzień. Umówili się, że jutro z samego rana Aleksy będzie czekał na blondynkę w kafejce naprzeciwko jej hotelu. Obiecał pokazać dziewczynie swój dom, który znajdował się nieco z Paryżem.
Narcyzie nawet w nocy, kiedy miała zasypiać uśmiech nie schodził z ust. Kiedy oddała się w objęcia Morfeusza od wciąż zdobił jej twarz.
Malfoy Manor
Lucjusz lubił długo spać, tym razem zrobił wyjątek. Z samego rana popędził do piwnicy. Sprawdził jak tam miewa się jedno dzieło. Eliksir był dobry, tak ocenił go blondyn. Uznał, że wszystko robi, jak na razie dobrze. Dorzucił składników, po czym zamieszał dokładnie. Wstał i zaraz tego pożałował.
Z jego nogą było coraz gorzej. Nie sprawowała się tak dobrze jak ta druga. Przez nią nie mógł ćwiczyć doskonałego zaklęcia.
W książce od Czarnego Pana znajdowały się wspaniałe rzeczy. Malfoy chciał wypróbować każdy eliksir, zaklęcie i inne niezwykłe cuda. Lord Voldemord kazał mu nauczyć się czegoś co przypominało teleportacje. Sprawiało, że twoje ciało zamieniało się w czarną mgłę, a ty mogłeś z nie wiarygodna prędkością lecieć, gdzie chciałeś. Był tylko jeden haczyk. Żeby to zrobić trzeba było mieć znak śmierciożercy.
Lucjusz nie wiedział jakim cudem ma to umieć, skoro owego znaku nie posiada. Stosował różne metody, które miały przywrócić jego nodze sprawność. Wszystko na nic.
Zdecydował się na wypad do Munga. Tam na pewno mu pomogą, wystarczy mała łapówka i problem z głowy. Za pomocą kilku galeonów, na pewno nie będą zadawali pytań. Taką miał nadzieję.
Nie mylił się. Lekarz przyjął ,,mały podarunek" z uśmiechem. Widocznie lubił prezenty.
Lucjusz czekał na wieści. Czekanie to nie była jego mocna stroną. Poszedł do Evana. Nie zdziwił się kiedy zastał go przeglądającego ,,P&Z carnal pleasure".
Rosier miał na sobie szpitalną pidżamę. Obślinił się, co nie uszło mojej uwadze.
-Dasz pooglądać?
Chłopak odwrócił niechętnie głowę.
-Hejka Lucek-zaśmiał się, nie wiem z czego-usiądź!
Dalej przeglądali pismo razem. Po kilku godzinach do sali wszedł magomedyk.
-A pan nie powinien być u siebie?
-Raczej nie-mimika blondyna nie wyrażała nic-ma pan moje wyniki?
-Owszem mam. Zalecamy kupienie maści, dam panu ich listę i może jakiejś laski. Noga nie będzie w pełni sprawna, ale muszę przyznać, że pański lekarz wykonał mistrzowska robotę. Doskonała technika. Mogę wiedzieć kto pana operował?
-Nie-żachnął się-proszę o tę listę.
Magomedyk podał ją arystokracie, po czym wyszedł pośpiesznie.
Lucjusz chwile jeszcze rozmawiał z Rosierem. Kiedy skończyli napisał do matki. Nie znał żadnego sklepu z laskami. Wiedział jednak, że ona zna chyba każdy sklep w Londynie. Nie miał wyboru.
Matka odpowiedziała na jego korespondencję bardzo szybko, widocznie się nudziła.
Mój kochany synku
Jest mi bardzo miło, że chcesz abym ci pomogła w zakupach. Wiedziałam ,że kiedyś mnie o to poprosisz. Oczywiście, pomogę ci. Zajdziemy jeszcze do innych sklepów, po co do jednego. Dzień jest długi. Spotkamy się u Madame Malkin. Ojciec zabiera mnie na kolację, ty też z nami pójdziesz. Kupimy ci nowy garnitur, a z laską będziesz wyglądał jak prawdziwy arystokrata!
Twoja matka
,,Świetnie." Lucjusz westchnął i ruszył do najbardziej znienawidzonego sklepu jaki znał.
Francja
Dziewczyna z samego rana czekała przy oknie. Wypatrywała Aleksego od dłuższego czasu. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. W końcu go spostrzegła. Usiadł przy oknie i patrzył, prosto na nią.
Zerwała się z miejsca, jak poparzona. Ruszyła biegiem w dół. Omijała innych ludzi zygzakiem. Przecięła drogę, nie rozglądając się na boki, co w innej sytuacji by uczyniła.
Aleksy objął Narcyzę na przywitanie ramionami. Nie tracili czasu, ruszyli wspólnym tempem w stronę parkingu.
-Jak dostaniemy się do ciebie, Aleksy?
-Samochodem.
Dziewczyna pochodziła z rodziny Blacków, co prawda była to nietypowa rodzina i bardzo szalona, jednak mimo to blondynka jeszcze nigdy nie jechała autem. Jej ród uważał, że to dla mugoli, ona miała nico inne zdanie. Nie obchodziły ją takie sprawy. Bez wyrzutów sumienia wsiadła do pojazdu.
Wnętrze było bardzo ładne. Siedzenia miały odcień czystej bieli, były skórzane. Całe wnętrze miało odcień bieli. W powietrzu udusił się zapach lawendy.
Jechali szybkim tempem, ale nie za szybkim. Dzięki temu Narcyza mogła podziwiać widoki za oknem. A było na co popatrzeć.
Przejeżdżali przez pola. Wydawało się, że nie miały one końca. Mieniły się w słońcu odcieniami fioletu. Tak, pola lawendy. Gdzie nie gdzie rosła pszenica. Przepiękna kompozycja.
Aleksy zatrzymał się.
-Chodź, pokarzę ci moje ulubione miejsce.
Wyszli z samochodu i ruszyli małą, wydeptaną ścieżką. Po drodze rozmawiali. Dziewczyna czuła, że może chłopakowi zdradzić wszystko.
-Długo będziecie w Paryżu?
-Trzy dni, tyle nam jeszcze zostało.
Czarnowłosy pokiwał głową.
-Szkoda chciałbym pokazać ci wszystkie miejsca, godne twojego wzroku- zamyślił się, przez chwilę-wiesz jak znalazłem miejsce do którego zmierzamy?
-Skąd miałabym to wiedzieć?
- Fakt. Kiedyś, się zgubiłem. Miałem wtedy, nie wiem-poszukał w głowię tego wspomnienia- osiem lat? Tak, chyba osiem. Szedłem do domu. Po drodze zauważyłem tę ścieżkę. Pomyślałem, że to może być droga na skróty. Byłem taki niski, że czubek mojej głowy nie wystawał znad kwiatów, które nas teraz otaczają. Skręcałem wiele razy. Krzyczałem, ale nikt mnie nie słyszał. W końcu, zupełnie przypadkiem natrafiłem na to drzewko. Rosło sobie pośrodku polany. Jak gdyby nigdy nic. Spodobało mi się to. Dawało dużo cienia, gdyby nie one umarłbym. Wiesz, to było gorące lato. Kiedy wypocząłem wspiąłem się po gałęziach w górę. Kiedy byłem na szczycie ujrzałem swój dom. Pewnie domyśliłaś się jak to się skończyło? Właśnie tak znalazłem to piękne miejsce.
-Wspaniała historia. Był z ciebie nieposłuszny chłopak.
-Ech, to przeszłość. Teraz twoja kolej, opowiedz mi coś o sobie.
Narcyza zamyśliła się. Niewiele miała takich historii, a jeśli już to takie o których wolałaby nie mówić nikomu. Znalazła odpowiednie, trochę je przekręciła.
-Był wrzesień-zaczęła-moja starsza o rok siostra poszła do Hogwartu, na pierwszy rok nauki. Ojciec zabrał mnie do ciotki, która niezbyt za mną przepadała. Miałam zostać u niej na dwa tygodnie. Włóczyłam się po Dublinie, zapomniałam ona mieszka w Irlandii, a raczej mieszkała. Nie ważne, szłam przez ulicę. Spostrzegłam w trawie mały ogonek. Włochaty w odcieniu czerni. Istota do której należał szła w moim kierunku, a raczej biegła w zaskakująco szybkim tempie. Z zarośli wyłoniła się mała główka.
Szpiczaste uszka, uśmiechnięty pyszczek, oczy w ,których odbijało się niebo. Biały krawacik z sierści. Wsunęłam dłoń w futro. Przejechałam po nim. Dłuższe włosy wchodziły pomiędzy moje palce, inne te krótsze lekko muskały moją skórę.
Wskoczył mi na kolana. Wbił pazurki w spodnie. Trzymał się mocno, lecz nie ranił skóry jakby każdy jego ruch był przewidziany. Cichutko pomrukiwał. Ogonem gładził moją lewą nogę. Głowę wsunął w kolana. Ciepło wydobywające się z jego ciała ogrzewało mi nogi.
Od razu wiedziałam, że to kot dla mnie. Niestety ciotka była innego zdania, kiedy przyniosłam go do domu, od razu mi go zabrała. Pamiętam, że strasznie za nim tęskniłam. Wyłam kilka nocy. Kota nigdy już nie zobaczyłam, został oddany do schroniska. Szkoda, był bardzo mądry.
Nastała krępująca cisza.
-Smutna ta twoja historia.
-Nikt nie mówił, że będzie miała szczęśliwe zakończenie.
Pokątna, sklep Madame Malkin-szaty na wszystkie okazje
Lucjusz zastał swoją matkę rozmawiającą z Madam Malkin. Kobiety śmiały się z czegoś. Miały dobre nastroje. Kaszlnął demonstracyjnie.
-Oj, kochaneczku chory jesteś?-właścicielka sklepu podeszła do chłopaka. Zaczęła oglądać go z każdej strony.-Znam dobrego aptekarza. Zaraz jak on się nazywał? Zaraz sobie przypomnę...
Blondyn zerknął na matkę. Ta jednak nie zareagowała, jakby chciał chłopak. Odwróciła wzrok.
-To nie będzie konieczne.
-Na pewno Andrianno*?
-Tak, dziękuję za gest. My już chyba pójdziemy.
-Nie, zostańcie. Pokarzę wam moje nowe dzieło. To suknia na specjalne okazje.
-Kiedy wspomniałaś o specjalnych okazjach przypomniało mi się ,że miałam kupić Lucjuszowi nowy garnitur.
-Już się robi!
Koło blondyna zaczęły latać miary. Skrzywił się. Było już tak dobrze, ale nie musiała sobie przypomnieć. Madam Malkin kilka razy wbiła chłopakowi szpilki w nogę. Za każdym razem dało się usłyszeć coś w stylu warczenia złego psa. Pni Malfoy czekała spokojnie. Przyzwyczaiła się do takiego widoku. Czasami maskowała ręką uśmiech, wiedziała, że teraz lepiej nie drażnić syna.
-Trochę schudłeś. Takie mam wrażenie-sklepowa nie lubiła milczenia-jak chcesz to dam ci owsianki. Wiem, że chcesz, nawet nie protestuj. Jak skończę to ci przyniosę. Andrianno musisz nawiać mu więcej jedzenia, a szczególnie owsianki.
-Zapamiętam.
-Tak to bardzo ważne. Nie będziesz miał nic przeciwko jak przesunę twoje włosy?-nie czekała na odpowiedź- o tak dobrze. Może ci je zwiążę. Jaki chcesz kolor wstążki? O! Wiem czarny będzie idealnie komponował się z twoim garniturem. Nie ruszaj się!
Kobieta popędziła do lady. Gorączkowo szukała czarnej wstążki, wróciła do chłopaka i spięła jego długie blond włosy.
-Niestety nie znalazłam czarnej, ale ta różowa tez jest ładna.
Chłopak westchnął. Ta kobieta działał mu na nerwy. Jeszcze kazała mu chodzić w różowej wstążce, szczyt chamstwa!
-Ładnie wygląda, nie?!
-Tak-odparła pani Malfoy, starała się pohamować śmiech. Niestety nie udało się jej to.-dziękuje Madam.
-To żaden problem. Już skończyłam. Garnitur będzie gotowy za kilka dni. Wyślę wam sowę. Czekajcie skoczę po owsiankę, ty też chcesz Adrianno?
-Nie dziękuję.
-To ci dam. Jest naprawdę pyszna. Dosypać czegoś do niej? Ja bardzo lubię jeść ją z czekoladą, ale nie rozpuszczoną.
-Może pani posypać, tylko mało.
Ledwo skończył zdanie, a kobieta już zamykała drzwi. Po chwili wróciła z trzema miskami owsianki. Czarodzieje usiedli przy stole, który wyczarowała pani Malfoy.
Po skończeniu jedzenia pierwsza odezwała się Madam Malkin.
-Bardzo podoba mi się twój garnitur, Lucjuszu. Jest świetnie dopasowany.
-Dziękuję.
Matka chłopaka wstała od stołu.
-Na nas już czas. Było nam bardzo miło, Madam.
-Mnie też. Trzymajcie się, wpadnijcie niedługo!
Malfoyowie szli w równym tempie. Adrianna po drodze mówiła coś do Lucjusza, ten nie słuchał jej. Drogę przebyli, szybko.
Sklep, pod jakim się zatrzymali był ogromny. Za szybami było widać przeróżne laski. Wszystkie miały w sobie coś wyjątkowego. Weszli do sklepu. Trudno w to uwierzyć, ale w środku był jeszcze większy niż na zewnątrz. Dwadzieścia regałów z laskami, aż po sufit. Chłopak zastanawiał się czy naprawdę ta rzecz ma, aż takie wzięcie. Arystokraci zadziwiali nawet arystokratów.
Do państwa Malfoy podszedł starszy pan. Na oko sześćdziesiąt letni. Nosił wielkie okulary na spiczastym nosie. Jego oczy dzięki szkłom wydawały się rozmiarem przypominać oczodoły owada. Były w odcieniu wyblakłej zieleni. Włosy, a raczej pozostałości po nich, opadały starcowi na ramiona. Sprzedawca miał zgarbioną postawę.
-Jakiego modelu państwo szukają?
Lucjusz zawahał się przez chwile. Nie wiedział czego chce, miał za to pomysł co laska musi mieć.
-Chcę laskę na zamówienie.
-Dobrze proszę za mną.
Stary czarodziej zaprowadził klientów do wygodnej sofy. Kiedy wszyscy siedzieli wyjął samo piszące pióro.
-Proszę mówić.
-Moja różdżka ma 18 cali, chcę aby mieściła się w lasce. Nie mam szczególnych wymagań ma być dobrze dopasowana. Niech ma otwór na zakończeniu, chcę aby uchwyt mojej różdżki wystawał na zewnątrz.
Pokazał magiczny patyk zakończony głową węża.
-Jakie ma mieć kolory?
-Obojętnie. Ma mieć jakieś wzory.
-Dobrze to wszystko?
-Tak. Kiedy będę mógł ją odebrać?
-Za kilka dni. Teraz jeśli pan pozwoli, zmierzę pana. Dokąd ma sięgać laska?
Lucjusz wyprostował rękę. Sprzedawca wziął się do roboty.
Francja, obrzeża Paryża
Narcyzie odjęło dech w piersiach. Patrzyła prosto na drzewo, rosnące pośrodku pola. Miejsce wydawało się być idealne.
Dziewczyna usiadła w cieniu. Westchnęła z zachwytu.
-Podoba ci się?
-Bardzo. To jest, moim zdaniem najładniejsze miejsce w Paryżu.
-Też tak uważam. Jesteś najmilszą osobą jaką poznałem. Będziesz do mnie pisała?
-Ależ oczywiście. Patrz jaki ładny ptak!
Oboje spojrzeli w kierunku wskazanym przez blondynkę. Mały czarny ptak usiadł na gałęzi drzewa. Zanucił cicho swoją melodyjkę.
Siedzieli tak pod dębem i oglądali zachód słońca. Później Aleksy odwiózł i odprowadził dziewczynę do hotelu.
3 dni później, Londyn, jakaś wioska
Lucjusz stał przy pierwszym domie. Żałował, że jest sam, Evan miał jakieś doświadczenie w podpalaniu wiosek. Raz już był na takiej misji, a Malfoy nie dość, że był sam to jeszcze nie za bardzo wiedział od czego zacząć.
Wyjął magiczny patyk i szukał w głowie odpowiedniego zaklęcia. Chciał zrobić to szybko. Rzucił odpowiednie zaklęcie. Ogień przybrał formę smoka, chłonął wszystko co było na jego drodze. Wszystko stanęło w ogniu.
Z domów wybiegali ludzie. Wszyscy krzyczeli. Kobiety wynosiły na rękach małe dzieci, te większe łapały matki za ręce i płakały. Mężczyźni próbowali ugasić ogień, na próżno.
Blondyn przyglądał się temu z kamienną twarzą. Był wdzięczny Czarnemu Panu za maskę. Gdyby nie ona nie miałby tyle siły i odwagi, aby w takiej chwili stać bezczynnie. Pilnował wzrokiem płomieni, które pożerały domy, ludzi, w ogóle wszystko. Malfoy przypomniał sobie o czymś, wysunął różdżkę i szepnął:
-Morsmorte.
Z magicznego patyka wystrzelił zielony płomień, który poszybował w ciemne niebo. Zaraz potem było widać zieloną czaszkę, która otworzyła jamę ustną z niej wypełzał wąż. Wokół tego była mgła koloru czaski.
Ten znak na niebie jeszcze bardziej zaniepokoił ludzi. Większość z nich zmierzała do wyjścia. Lucjusz zdawał sobie z tego sprawę. Przywołał ognistego smoka, ten posłusznie wykonał polecenie. Okrążył wioskę, blokując do niej dostęp. Teraz dla ludzi nie było ratunku.
Chłopak stał i słuchał krzyków i jęków, palonych żywcem osób. Miał gęsia skórkę na rękach. Lekko kołysał się do przodu i do tyłu. Nie chciał tego, ale łzy i tak spływały mu po twarzy.
Zastanawiał się czy tak będzie wyglądało jego życie.
Grimmauld Place 12
-Wreszcie w domu-piszczał skrzat-jak Stworek tęsknił!
-Stworku.
-Tak, panie Black?
-Zrób mi kawę!
-Stworek ledwo próg przekroczył i już słyszy, ,,zrób"!
Rozgniewany skrzat podreptał do kuchni. Blondynka nie mogła się nie uśmiechnąć, cały Stworek! Narcyza położyła walizki na łóżku. Zastanawiała się, co będzie robiła przez resztę wakacji. Usiadła przy biurku, spostrzegła Proroka Codziennego. Wzięła go do ręki. Nie przepadała za tym pismem, jednak tytuł ją zachęcił: ,,Płonąca wioska!" Przebiegła tekst oczami, nie mogła w to uwierzyć. Ktoś podpalił prawie trzydzieści domów, wszyscy mieszkańcy spłonęli. Dziewczyna pomyślała o dzieciach uwięzionych w swoich pokojach. Co one myślały, kiedy tak paliły się żywcem? Co w tedy myślał podpalacz? Wstrząsnął nią dreszcz. Zaczęła płakać nad losem ludzi z owej wioski.
Siedziba Lorda Voldemorta
Jakieś dziecko wbiegło w ogień tuż przy Lucjuszu. Ta scena powtarzała mu się w głowie, już od kilku godzin. Dolał sobie ognistej.
Siedział w dużym salonie. Pozwolił sobie na zapalenie kilku świeczek. Czekał na Czarnego Pana.
Nie do końca wiedział, czy wolno mu pić, ale czuł, że bez tego nie wytrzyma. To nie była robota dla niego, wolał milczącego staruszka, gotowego na śmierć, niż niczego nie spodziewających się mugoli oraz mugolaków, którzy zrezygnowali ze świata czarodziei. Dotyk czas wierzył, że mugoli trzeba tępić. Nienawidził szlam, więc nie powinien ich żałować. A jednak żałował i to bardzo.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Obok blondyna usiadł bladoskóry mężczyzna. Malfoy opowiedział mu o przebiegu misji, nie wspomniał o swoich uczuciach.
-Dobrze, Lucjuszu. Studiujesz już książkę, którą ci dałem?
-Tak panie, jednak mam pewne wątpliwości. Aby się przemieszczać w opisany sposób na stronie sto dziewięćdziesiątej, trzeba mieć znak, a ja go nie mama, więc nie wiem...
-Wszystko w swoim czasie. Jeśli pod koniec tego lata wszystkie misje będziesz wykonywał dobrze to dostaniesz znak. Na razie ucz się. Będę dawał ci misję raz w tygodniu.
Po tych słowach wyszedł, zostawiając zrozpaczonego blondyna.
__________________________________________________________________
*imię pani Malfoy nie jest znane. Zostało wymyślone przeze mnie.
Ten rozdział powstał dzięki Narcyzie Malfoy, Narcyzo dziękuję Ci za pomoc w opisie kota i odczuć Cyzi. Pomogłaś mi bardzo, mam nadzieję, że Cię nie zawiodłem.
Dziękuję i nie nie zawiodłeś mnie. Rozdział bardzo mi się podobał. Powrót Blacków do domu i ten komentarz Stworka...jakbym oglądała Blacków pod peleryną niewidką. Świetnie, czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńCieszę cię, że rozdział przypadł Ci do gustu. Dziękuję za komentarz.
UsuńTa różowa wstążeczka mnie rozwaliła xD Muszę przyznać, że jest to moje pierwsze spotkanie z Lucjuszem i Narcyzą, a czytając Twojego bloga nie zawiodłam się :) Z niecierpliwością czekam na następny rozdział <3
OdpowiedzUsuńNa rozdział będziesz musiała trochę poczekać. Postaram się, aby był dość dobry dla moich czytelników. Jednak najpierw pojawi się miniaturka. Dziękuję za komentarz.
Usuń